Nie rozumiem polityków, których ciągnie do władzy. Na szczęście rozumiem, dlaczego nie rozumiem – nie jestem samcem alfa. Beta i gamma też chyba raczej nie. Podium dla macho-chistów wydaje się poza moim zasięgiem. Dlatego właśnie, mentalnie stroniąc od męskich dominatorów, szybciej odnalazłbym się w szeregach każdej opozycji. Zasiliłbym je tym chętniej, że tak jest po prostu wygodniej.
Polityk znajdujący się z dala od koryta niczego robić nie musi. Nie ciąży też na nim żadna odpowiedzialność. Wystarczy głośno, tak by słyszeli to wyborcy, ujadać na władzę i wytykać jej błędy, co jest o tyle proste, że rządzenie proste nie jest. No więc zdarzają się decydentom skuchy. Ku utrapieniu fanów permanentnego bycia protestantem, w każdym ugrupowaniu są wspomniane chłopy alfa, które nie spoczną, póki nie chwycą za stery. Przez to cała reszta wyrywana zostaje co którąś kadencję z błogiego snu, po czym zmuszana do pracy. I weź tu człowieku sprawuj mandat!
Z dziennikarzami jest podobnie. Choć oczywiście pismak to nie radny czy poseł i nikt nie zafunduje mu czteroletnich wakacji na diecie. Coś tam musi regularnie skrobnąć, ale i tutaj obszczekiwać łatwiej niż szukać dodatnich plusów. Weźmy choćby jeden z ulubionych tematów pisma, które legionowskiego prezia od ponad dekady kocha inaczej. Tytuł na pierwszej stronie grzmi: „Tunel jednak przy ul. Roi – władze zlekceważyły głos mieszkańców”. Mocne! Czytelnik zrazu odnosi wrażenie, że władze rzeczywiście są be, a zatroskani żurnaliści cacy. Lecz to wrażenie złudne. Gdyby ulicę Roi zamienić w owym tytule na jakąkolwiek inną w Legionowie, cały tekst pozostanie aktualny – bo gdzie by wszechwładny Smogozeus nie zechciał wkopać tunelu, tam będzie musiał „zlekceważyć” głos mieszkańców. Garstki mieszkańców, tych okolicznych. O tym, że tysiące innych prezydentowi przyklasną, żadna opozycja już nie PiSnie.