Ludzie to istoty z gruntu stadne. Tu akurat od słoni czy pingwinów wiele się nie różniliśmy. Do czasu. Bo pewnego dnia homo sapiens (często, swoją drogą, zbyt mocno przywiązany do pierwszego członu tej nazwy) nie wiedzieć czemu uznał, że zamiast dalej egzystować w babsko-samczym tyglu, lepiej będzie się sparować. No i się tą parą oparzył.
Źle wam było, chłopy, wracać z polowania do osady, w której nikt na was nie czekał? Nikt, kto opieprzał was za to, że jesteście zbyt późno, że mamut jakiś taki kościsty, że nie dbacie o dzidę, że dziecko chore i trzeba rano udać się do szamana, że… Trudno, stało się. Później co prawda założyli nam w jaskiniach prąd i kanalizację, lecz stosunki płciowe tudzież międzypłciowe pozostały z grubsza te same. Przez tysiące lat udawało się jakoś samcom ich grubymi, niezgrabnymi paluchami odgrywać w podstawowych komórkach społecznych pierwsze skrzypce. I wszystko grało. Teraz jednak, za przyczyną postępującej atrofii patriarchatu, pozycja pana domu zachwiała się na tyle, że wykastrowany z pierwiastka alfa zaczął wcześniej udawać się w zaświaty. Nie chcąc obwiniać o ten stan rzeczy feministycznej zmowy, można wprawdzie złożyć go na karb hedonizmu pchającego facetów w objęcia wszelakiej rozpusty, lecz to argument dalece niesprawiedliwy. Wielu z nas, panowie, prowadzi się wszak wzorowo. No, przynajmniej kilku.
I tu rodzi się paradoks. Bo cóż, brzydsza płci, wedle statystyk naszej długowieczności szkodzi najbardziej? Ano… samotność. Gdy popatrzeć na godowe dekoracje małżeńskich maratończyków, uderzają emanujący z nich spokój i pogodzenie się z zaobrączkowanym losem. Adrenaliny to w życiu raczej nie zapewnia, za to komfortu całą masę. Tyle widać wystarczy. Chłopom pragnącym przewlekłego bycia na łasce ZUS-u pozostaje więc rzec „tak”, po czym spróbować szczęścia w duecie. Przy-gody gwarantowane!