Nigdy nie jest za późno na zmianę życiowej drogi. Nigdy też nie jest za późno na realizacje marzeń. Od kilku lat udowadnia to legionowianin Marek Bosy, który będąc już dojrzałym mężczyzną, postanowił wyjść na scenę i zaśpiewać, co mu leży na sercu. Jako gwiazda wieczoru zadebiutował kameralnym koncertem w Poczytalni.
Inaczej niż to się zdarza młodym, marzącym o karierze ludziom, Marek Bosy podążył artystyczną ścieżką nie dla pieniędzy, nie dla sławy, lecz po prostu, zwyczajnie – bo poczuł, że tak należy. – Z potrzeby chwili. Tak naprawdę to zawsze coś człowiekowi chodzi po głowie, zawsze coś mu się marzy. No i przyszedł moment, kiedy stwierdziłem, że trzeba napisać kilka piosenek, bo wcześniej nie miałem ochoty pisać o sprawach błahych, a zdarzyło się tak, że przestało być u nas tak całkiem błaho. I nie tylko u nas. Bardzo nieciekawie zaczyna robić się na świecie. No i to już nie są jakieś bzdurne rzeczy, o których właściwie głupio śpiewać. Bo ileż razy i na ile sposobów można śpiewać o tym samym problemie, że ktoś kogoś porzucił…? Teraz rzeczywiście przyszedł czas, że jest o czym pisać. Tak jak kiedyś – mówi artysta.
Mimo że Marek Bosy ma już na koncie publiczne występy, i to przed tysiącami słuchaczy, jego niedawny koncert w Poczytalni był wyjątkowy. Wyjątkowy, bo pierwszy, na którym wystąpił sam i siłą rzeczy w roli głównej – jako wokalista, instrumentalista i kompozytor. A przede wszystkim autor traktujących o ważnych sprawach tekstów. Pod roboczym, trochę przewrotnym pseudonimem „Barbarzyńca” legionowski bard dał publiczności szansę na chwilę refleksji i zadumy. Taki był zresztą jeden z głównych celów podjęcia przez niego muzycznej aktywności – nie chciał milczeć i tylko bezczynnie stać z boku. Wolał działać. – Stąd się wzięło to, że zacząłem pisać piosenki. Stwierdziłem, że sam – jako człowiek – to co ja mogę zrobić? Próbowałem wcześniej rozmaitych ścieżek, również działać w różnych partiach. Ale wszystkie nasze partie są bardzo hermetyczne, zamknięte, nastawione na to, że każdy lider będzie grał na siebie. Ci, którzy twierdzą, że są najbardziej otwarci, później – wbrew wszelkim deklaracjom – okazują się najbardziej zamknięci. Oby się to zmieniło, bo jeśli się zmieni, to i u nas może coś zmieni się na lepsze. A dopóki będzie to tylko gra liderów czy „liderków”, to będzie kiepsko.
Mimo wszystko warto być jednak dobrej myśli. I zaczynając od siebie, próbować zmieniać świat na lepsze. Choćby nawet przy pomocy słów i dźwięków.