Kiedy młody Chajzer upitrasił swego czasu prześmiewczy materiał, podając widzom świetny, znany dotąd tylko w branży przepis na telewizyjnego niusa, część środowiska dziennikarskiego uznała to za kalanie własnego gniazda. I nie chciała wybielić winowajcy nawet przy użyciu zachwalanego przez jego ojca proszku. Małolat dał przecież zajrzeć ludziom za warsztatowe kulisy, gdzie zaglądać – tak samo jak do restauracyjnej kuchni – nie powinni! O ileż wszak lepiej, przed telewizorem i przy stole, pozostać w kojącym przeświadczeniu, że karmią nas dobrym, świeżym żarciem. Nawet jeżeli jest inaczej.
Przepis, jakiego za „dobrej zmiany” używa do przygotowywania „Wiadomości” (cudzysłów powinien być właściwie podwójny…) państwowa tivi, też od dawna jest reporterom znany. Znany, lecz od czasów głębokiego PRL-u leży odłogiem. Choć przestały ludowi w Ludowej RP smakować dużo wcześniej, dań na bazie owego przepisu nie serwowano mu od chwili zgonu „Kroniki filmowej”. Historia ma jednak jajcarskie zacięcie, dlatego znów potwierdziła swą skłonność do powtórek i dzięki (zwanemu ongiś „pitbullem”) szefowi TVP zalicza w XXI wieku odrodzenie. Tyle że, w odróżnieniu od noszącej tę nazwę epoki, oznaczające strącenie informacji w mroki średniowiecza.
Fakt, te klejone z różnych wątków „newsy” to czasem propagandowo-manipulatorskie majstersztyki. Zacząć od urodzaju grzybów i zakończyć paszkwilem na Tuska – ręce do oklasków złożyłby pod takim dziełem sam Machiavelli. A Goebbels pozdrowiłby autora uniesioną prawicą. Roztrząsany ostatnio materiał o pani z TVN to tylko jeden z wielu przykładów pokazujących, jak głęboko prezes Kurski ma widzów w poważaniu. Będąc sprawnym sPI(S)n doktorem, dobrze wie, że – jak to ongiś stwierdził – „ciemny lud to kupi”. Szkoda, bo słowo „publiczna” coraz mniej kojarzy się z telewizją, a coraz bardziej z domem.