Jeśli wierzyć porzekadłom i historii, historia lubi się powtarzać. Bywa ona też dowcipna, dlatego czasem tu i ówdzie słychać jej głośny chichot. Ostatnio niestety nad Wisłą. Takie przynajmniej można odnieść wrażenie, porównując wybryki obecnych bossów III RP do działań władz powstającej z gruzów RP nr 2, czyli jej czcigodnej… babki. Nomenklatura to, swoją drogą, genealogicznie jakby błędna, lecz kiedy wzorem badaczy przeszłości uzna się PRL za coś w rodzaju nieślubnej córki, wszystko zaczyna trzymać się kupy. W odróżnieniu od ukochanego dziecka premiera MM, obdarzonego przezeń mianem Centralnego Portu Komunikacyjnego.
Obsadzając się w roli drugiego Eugeniusza Kwiatkowskiego – przedwojennego ministra skarbu, uznawanego za twórcę Centralnego Okręgu Przemysłowego, nasz spec od finansów postanowił zbudować w szczerym polu lotnisko nad lotniskami. Taki port na eksport. Sęk w tym, że nikt go o to nie prosił. Ani pasażerowie, ani przewoźnicy, ani nawet herszci zakłopotanej całym zamieszaniem gminy Baranów, którzy zbaranieli, uświadomiwszy sobie, że teraz cały kraj patrzy im na ręce. Choć zesłany do polityki bankster forsy ma jak lodu, stawiać chce oczywiście za państwowe. W ten sposób szary człowiek zapłaci za CPK, by tak rzec, dwutorowo: raz za budowę, a drugi – o ile będzie miał pecha – za jej uboczne skutki. Gdyby udało się zrealizować kolejowe szaleństwa nakreślone w lżonym teraz przed lud projekcie, w samym Legionowie i powiecie liczba „beneficjentów” pójdzie w tysiące. Niekiedy zapewne też z torbami.
Na szczęście jest dla nich wszystkich wciąż nadzieja. Jeśli do planów realizacji flagowych inwestycji rząd zademonstruje równie silny pociąg, jak do większości swoich obietnic wyborczych, w niebo nad Baranowem jeszcze dłuuugo nie pofrunie żaden statek powietrzny. Cóż, taka kolej rzeczy – z baranami daleko się nie zaleci.