Codzienne życie to jednak insza inszość niż wieczór wigilijny. Tak więc talerzyk dla nieoczekiwanego gościa poza świętami w Legionowie czekać nie powinien. Talerzyk ani tym bardziej chałupa. Przynajmniej w opinii kręgów zbliżonych do rady miasta, której wielu członków wyraziło chęć zatrzaśnięcia drzwi przed nowymi mieszkańcami. Ponoć zgodnie z wolą wyborców, wychodzących wedle ich słów z założenia, że skoro sami zdążyli się już okopać na z góry upatrzonych pozycjach lokalowych, zakusy potencjalnych tubylców należy zamknąć na cztery spusty. A przy okazji utrzeć nosa prezydentowi, który – jak grzmiał tytuł zwalczającej go desperacko gazety – „dogadał się z deweloperem”. Oczywiście, naśladując słynnego chłopskiego lidera grzmiącego ongiś z mównicy sejmowej, „dogadał się” ze znakiem zapytania. Taka, wicie, rozumicie, prasowa sztuczka. Za którą zresztą – zarzucając tygodnikowi, że to i owo nakłamał – ratuszowy boss głównego oskarżyciela owego pisma publicznie podczas sesji obsobaczył. Używając też dla urozmaicenia wykrzykników.
Koniec końców, w wielkich nerwach tudzież bólach, miejskie ciało decyzyjne urodziło wreszcie zgodę na nowe osiedle mieszkaniowe. Niezbyt duże i w lokalizacji pod kilkoma względami atrakcyjnej inaczej. Przynajmniej obecnie. Bo jeśli inwestor dobrze wykona rodzicielską robotę i wychowa swe betonowe pociechy na ładne, solidne cztery kąty, to brudny od węgla oraz przemysłowych konotacji fragment miasta powinien za jakiś czas cieszyć ludzkie oczy. A że nie wszystkie…? Cóż, jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził. Każdemu legionowianinowi w szczególności. Na szczęście wiele już razy to, co z początku budziło u niektórych lęki i protesty, z czasem wkradało się w ich łaski. Może więc również w przypadku osiedla przy ulicy Kościuszki, tak jak jej patron pod Racławicami, miejski bój o nowe dusze okaże się zwycięski.