W przypadku polskiej sceny politycznej użycie powiedzenia o ziarnie, co trafiło się ślepej kurze, jest z drobiowego punktu widzenia błędne. Sam owej mądrości sens już nie. Wszak dla kaczego stadka koronawirus i całe związane z nim zamieszanie są właśnie niczym to ziarno. Tak kuszące i apetyczne, że aż trudno powstrzymać się od dziobnięcia tego prezentu od opatrzności. A przy okazji głodnej prezydenckiego stolca konkurencji. I jak tu nie wierzyć w dary losu? Gdyby się poczciwe wirusisko nie pojawiło, kampanijni doradcy pana Jędrka musieliby coś w tym stylu wymyślić. Lecz nie muszą, bo pomysł zaimportowała im skośnooka bogini z miasta Wuhan.
W Rosji czy na Białorusi konkurentów jedynie słusznego kandydata zwalcza się mało elegancko. A to się ich spałuje, a to zamknie, a to pozbawi dostępu do mediów lub poszczuje się milicją wiec wyborczy. Na wszelki zaś wypadek to władza wybiera ludzi do liczenia głosów. Skuteczne to wszystko, owszem, jest, ale świat drze ryja, no i później krzywo patrzą na zwycięzcę za granicą. Tymczasem u nas wszystko załatwi się w białych rękawiczkach i maseczkach. Przeto nie bez przyczyny czarno widzą przyszłość rywale naszej mężnej głowy państwa. Mężnej, bo podczas gdy oni mają domowy areszt, wódz przemierza kraj, by własnym ciałem ochronić swe obywatelskie dziatki przed wredną chińszczyzną. Bohater!
Trudno się zatem dziwić pewnemu wpływowemu posłowi, który rzekł do narodu: wybory prezydenckie odbędą się w przewidzianym terminie. Fakt, sam doradzający mu ekspert prorokuje, że szczyt zachorowań nastąpi właśnie w okolicach maja, cóż to jednak za kłopot? W boju o władzę, jak na każdej wojnie, muszą być ofiary. Także wśród cywilów, których do samych tylko komisji trzeba wsadzić ponad ćwierć miliona. Z zapędzeniem wyborców do urn też będzie zapewne problem, problem to jednak żaden nie jest. Wystarczy, że zagłosują sami podkomendni. Oni i bez kampanii wiedzą, na kim postawić krzyżyk.