Czemu jak czemu, ale oświacie koronawirus powinien zaszkodzić jak najmniej. Dlatego też, wychodząc naprzeciw wytycznym MEN-u oraz edukacyjnym potrzebom dzieci i młodzieży, w Legionowie jednym kliknięciem wdrożono zdalne nauczanie. Ten nadzorowany przez urzędników z ratusza proces ma pomóc pedagogom w realizacji przewidzianego na bieżący rok szkolny programu nauczania.
Głównym elementem warunkującym powodzenie całej operacji jest dostęp do internetu. A ponieważ nie stanowi on w Legionowie problemu, lekcyjny transfer do sfery wirtualnej funkcjonuje jak dotąd prawidłowo. – Wszystkie nasze placówki kontaktują się w tej chwili z uczniami lub z rodzicami, jeżeli nie ma bezpośredniego kontaktu z uczniem, w sposób elektroniczny. Przede wszystkim odbywa się to za pomocą dzienników elektronicznych, gdzie przesyłane są zadania, testy, a także partie materiału w formie wskazań co do podręcznika lub podręcznika elektronicznego – bo takie też są dostępne w sieci – które uczeń musi opracować. Nauczyciele korzystają w tym celu z różnych narzędzi, również tych oferowanych przez duże koncerny, takie jak na przykład Google czy Microsoft. Ale wykorzystują też rozwiązania zaproponowane przez stronę rządową – mówi Piotr Zadrożny, zastępca prezydenta Legionowa.
Na razie odpowiedzialni za oświatę urzędnicy więcej zrobić nie mogą. Pozostaje im nadzorowanie i koordynacja wszystkich działań mających zrekompensować legionowskim uczniom brak tradycyjnych lekcji. – Najważniejszy wniosek jest taki, że rozporządzenie Ministerstwa Edukacji Narodowej, które niedawno weszło w życie, jest w pełni respektowane i wszyscy uczniowie przechodzą proces kształcenia. Wkrótce też pojawią się pierwsze oceny – zapowiada zwierzchnik legionowskiej oświaty.
Nieocenioną pomocą służy w tym przypadku portal internetowy Librus. Dzięki tej popularnej platformie nauczyciele oraz rodzice są na bieżąco z postępami uczniów i mogą szybko interweniować w sytuacji, gdy owych postępów nie ma. – To jest dziennik elektroniczny, gdzie do tej pory można było sprawdzić oceny, skontaktować się z nauczycielami, ale również zobaczyć nieobecności dziecka. W tej chwili to narzędzie się rozrasta i w ten sposób są także zadawane lekcje czy sprawdziany. Z tych wszystkich prac uczniowie będą później rozliczani – zapewnia Piotr Zadrożny.
Jak zatem widać, przymusowa przerwa w uczęszczaniu do szkoły to jeszcze nie wakacje. Mając do nich niespełna trzy miesiące, placówki oświatowe będą musiały wykorzystać ten czas do maksimum. A przy okazji trzymać kciuki, aby walka z koronawirusem okazała się zwycięska i nie otrzymał on promocji do następnej klasy.