Saper, pilot, czy wracający z nocnego rejsu małżeński rozbitek, igrający z czyhającym nań w porcie niszczycielem „Połowica”, mylą się tylko raz. Stąd szacun, jakim darzy się przedstawicieli dwóch ww. fachów i współczucie dla samców odbywających karę dożywotniego usidlenia. Bez dwóch zdań zasługują. Lecz istnieją też profesje, których reprezentanci z powodzeniem żyją ze swych niepowodzeń i jeszcze im za to świetnie płacą. Trzy główne to meteorolog, analityk giełdowy oraz polityk. Pech reszty ludzkości polega na tym, że są to grupy, nomen omen, zawodowe – wszak zawodzą z podziwu godną konsekwencją – mające olbrzymi wpływ na życie milionów osób. Często zgubny.
Ileż to razy irytują nas prognozy pogody, nawet w „fachowych” serwisach meteo potrafiące bezczelnie wmawiać, że świeci słońce, podczas gdy w realu piesi brną już po kostki w wodzie! Często lepiej samemu zadrzeć łeb do góry niż i zaufać. Przy czym meteorolodzy mają dobrze, gdyż nie muszą się ujawniać. Od tego są Pogodynki, których krągłe cumullusiki skutecznie odstręczają zachmurzonych widzów od słania wiązanek pod adresem chybionej prognozy. Choćby lały wodę.
Z analitykami jest gorzej. O ile kiepska aura narazi nas najwyżej na katar, ufność w przepowiednie panów w garniakach może kosztować znacznie drożej. Kosztować dosłownie. Tymczasem życie dowiodło, iż wieszczenie co na rynkach finansowych będzie się działo za tydzień, miesiąc, czy pół roku jest równie wiarygodne jak polityk w trakcie kampanii wyborczej. To po prostu brednie odziane w pseudofachowy bełkot i pod krawatem. Skoro już do głosu doszli politycy, im, jak wiadomo, chodzi o głosy. Starając się o nie, prężą muskuły kompetencji i szlifują na glanc wyborcze C.V. Ale nawet jeśli faktycznie coś potrafią, jeśli chcą i wiedzą jak, szybko okazuje się, że nie mogą. Są wszak zobowiązania, klubowa dyscyplina, interesy… I co? I nic, bo w polityce osiągnięcia także nijak się mają do apanaży. A szkoda. Gdyby było inaczej, większość ludzi z branży musiałaby zmieni diety. Na głodowe.