Z dziada pradziada powtarzają nam, że pazerność nie popłaca. Tak samo jak kilka innych ludzkich aktywności zmierzających do puszczenia bliźniego z torbami lub też – to wariant dla fanów energicznych, wąsatych elektryków – w skarpetkach. Powtarzają i nic, bo człowiek – w odróżnieniu od większości tak pogardzanych przez siebie zwierząt – ani myśli poprzestawać na zaspokojeniu głodu. On się musi nachapać! No więc czasem wychodzi to bokiem jednostce, a czasem całym krajom. Reszcie zaś wychodzi na dobre. Weźmy choćby ceny benzyny czy oleju napędowego, których poziom obniża się teraz szybciej niż znikała ongiś zawartość baku przeładowanej wywrotki marki Ził. Oczywiście nim jeszcze z kanistrem na lewo podłączył się do niego szofer…
Przeciętny konsument lub jak kto woli – nabywca paliw płynnych mógł przeoczyć info, że pod koniec 2016 roku nafciarze z krajów OPEC oraz Rosji dogadali się w kwestii wspólnego ograniczenia wydobycia ropy naftowej. Po co? Bo jak czegoś jest mniej, to od razu zyskuje na wartości. Nie trzeba też martwić się o popyt. W Polsce szaremu połykaczowi nafty zostawało jeno bluzganie przy dystrybutorze i okazjonalne słuchanie członków rządu, twierdzących jakoby na paliwie państwo zarabiało tak mało, że prawie musi do interesu dokładać. Aż tu nagle Chiny – kraj dotąd na wachę najbardziej łasy, odwdzięczyły się światu zarazą, przez co cały biznes spalił na panewce. Wobec kantów rosyjskiego partnera i w ciszy wyłączanych wszędzie silników, szejkowie odeszli od stołu i mleko, pardon, ropa się rozlała. Na szczęście nie dosłownie, dlatego skaziła tylko planowane dochody producentów, a kierowcom dała możliwość tańszego karmienia ich mechanicznych koni. Tylko patrzeć, jak na zapas zaczną napełniać nią baryłki. I dobrze, byle nie przesadzili z pazernością.