Serial „Alternatywy 4” to produkcja dla milionów rodaków ponadczasowa, w krzywym, lecz często prawdziwie oddającym realia PRL-u zwierciadle filmowym. Dzięki obecności w Legionowie Janusza Płońskiego, jednego ze scenarzystów wyreżyserowanego przez Stanisława Bareję filmu, mogliśmy na chwilę zajrzeć za jego kulisy.
– Razem z Maciejem Rybińskim oraz samym reżyserem maczał pan palce w scenariuszu kultowego już dziś serialu „Alternatywy 4”, o którym niedawno opowiadał pan w legionowskiej Poczytalni. Jak ten scenariusz powstawał?
– Ponieważ nie byliśmy dobrymi rzemieślnikami, którzy znają się na pisaniu scenariuszy, to pisaliśmy „na nosa”, czyli na ucho. To, co wydawało nam się takie charakterystyczne: pewne zwroty, pewne sformułowania, tośmy lokowali w tym serialu. Oczywiście są aktorzy, którzy potrafią wszystkiego nauczyć się na pamięć i potem w stu procentach to oddają. Ale w tym serialu aktorzy w zasadzie bardzo często dorzucali swoje. Bareja stworzył na planie atmosferę w stylu „bawmy się razem”. I ta zabawa polegała też między innymi na tym, że aktorzy bardzo często poprawiali dialogi i dodawali im jeszcze smaczku. A były też i takie sytuacje, że aktorzy proponowali sceny, których w ogóle nie było w scenariuszu, a później te sceny wchodziły.
– Może pan podać jakiś przykład?
– Jest taka fajna etiudka Romana Wilhelmiego, który udaje, że mu wpadł sopel za kołnierz i odstawia w związku z tym taki piękny taniec. Tego w ogóle nie było w scenariuszu, ale on się wygłupiał, zrobił to, a Bareja powiedział: „Fajne, powtórz to i nagramy”. No ale oczywiście większość dialogów była napisana, wymyślona. Każda postać mówi jakimś tam swoim językiem, każda ma coś do powiedzenia i nasza w tym była głowa, żeby to wszystko przygotować.
– Czy jako twórcy serialu zdawaliście sobie wtedy sprawę, że rodzi się coś wyjątkowego i ponadczasowego?
– Nie, myśmy w ogóle nie byli pewni, czy to kiedykolwiek będzie wyprodukowane. Bo po pierwsze, dwa lata czekaliśmy na odpowiedź z telewizji na naszą pierwszą propozycję, a po dwóch latach to człowiek dawno zapomniał i już wykreślił to z planów. I nagle pojawił się nowy szef telewizji, znalazł te kartki w swojej szufladzie i zażądał, żeby nawiązać z nami kontakt. No i wtedy zaczęła się robota.
– Niedługo po pierwszym klapsie, jak pan to określił, powiał wicher historii. Mimo to, ale również dzięki temu, nie przestaliście kręcić.
– Wprowadzenie stanu wojennego było dobre dla tego serialu, ponieważ nikt się nim nie interesował. On był produkowany właśnie w jego trakcie, a wtedy w kraju działy się ważniejsze sprawy. Dopiero jak cały został zmontowany, to władza to obejrzała. Władza, czyli kierownictwo telewizji, różni towarzysze i tak dalej. Po tej kolaudacji na sali zapadła cisza, a w tej ciszy ktoś – do dzisiaj nie wiemy, kim była ta osoba – zadał pytanie-wyrok: „Kto na to pozwolił?!”. To pytanie oznaczało, że teraz się już na to nie pozwoli, więc na kilka lat serial został „półkownikiem”.
– Co później z nim się stało, wszyscy wiemy. Sądzi pan, że obecnie mogłoby powstać coś na kształt „Alternatyw bis”?
– W dzisiejszych realiach, nie. Myślę, że byłoby gorzej. Po pierwsze, nikt by na to nie pozwolił. A jeśli nawet by pozwolił, to znowu padłoby pytanie „Kto na to pozwolił?” i to poszłoby leżeć, ponieważ dzisiejsza władza bardzo źle znosi humor.