Jakie podwyżki są dla ludu najbardziej ciężkostrawne? To jasne, ceny żywności. Ze szczególnym uwzględnieniem chleba naszego powszedniego. Każdy grosik więcej to dla pismaków wyborna mąka na wypieczenie artykułu, zaś dla zwykłych zjadaczy zaczyn ich pęczniejącej jak na drożdżach złości. Komuś wszak za taki obrót spraw trzeba dopiec. Niech se ministry nie myślą, że skoro nieurodzaj mogą zwalić na aurę, to im się upiecze. Jest jednak spożywczy (po)twór arogancko drożejący ze względną systematycznością i nikt w tej piekącej kwestii głosu nie zabiera – nasz współczesny substytut mielonego i bigosu, Jego Smaczność Kebab!
Od razu wyjaśniam: nie narodowe preferencje kulinarne są tu przedmiotem troski – wolnoć Lechu w twym bebechu. Ale robienia z konsumentów baranów przełknąć nie mogę. Fakt, lubię czasem – po kolektywnym zasilaniu budżetu państwa podatkiem akcyzowym – poczuć w ustach smak egzotyki. Lecz kiedyś, właśnie przez „baraninę”, stanęła mi ona w gardle. A to z powodu nabycia wiedzy o tym, jak to bez żenady i w biały dzień kebabowi biznesmeni, zamiast baraniny, wciskają nam w paszcze zmielone bydlęta i kurczaki. Prawdziwej rogacizny tkwi w mięsnych wałkach góra 10 procent. Niezły „wałek”, co? Biada jednak np. producentowi masła, jeśli nie informując o tym klientów, zbytnio upodobni je do margaryny. A „restauratorów” żeniących orientalny chłam jakoś nikt nie ściga(ł). W okolicach jelita grubego mam tłumaczenia, że gdyby to była baranina, kebab kosztowałby dużo więcej. Trudno, najwyżej jadłbym go, jak wigilijnego karpia, raz w roku. Za to nie mając wątpliw-ości.
Kiedyś, w dalekim kraju, sympatyczny pan przyjął ode mnie zamówienie na tamtejszego kebaba. Po czym na moich oczach wziął w obroty jagnięcą kończynę i po dłuższym czasie przerobił ją na mięsną orgię smaków. Na tym polega różnica: tam konsumuje się barana, a tu nieświadome barany bywają konsumentami. Beeezczelność!