Pandemia COVID-19 – mimo że trwa od kilku miesięcy – ciągle dostarcza nowych pytań odnośnie skutecznych sposobów przeciwdziałania wirusowi oraz metod sprawdzania zdrowia i odporności społeczeństw. Celem nadrzędnym wszystkich państw jest doprowadzenie do płynności ekonomicznej i bezpieczeństwa epidemiologicznego po całkowitym odblokowaniu ich gospodarek. Naukowcy oraz lekarze dużą wiarę pokładają w wytwarzanych przez tak zwanych ozdrowieńców przeciwciałach, ale wciąż zagadnienie to budzi równie silne nadzieje, co kontrowersje i obawy.
W nauce widać dziś wyraźnie dwa trendy w zakresie badania i leczenia ludzi na koronawirusa. Pierwszym są badania mające na celu stworzenie i rozwój szczepionek, czyli znalezienia fragmentu wirusa, który podany człowiekowi w sposób kontrolowany i bezpieczny, wywoła u niego odpowiedź immunologiczną mogącą zostać już na zawsze i uodpornić go na COVID-19 w przypadku kontaktu z wirusem.
Drugi trend to badania w kierunku weryfikowania roli przeciwciał u osób, które chorowały i wyzdrowiały, a które dzięki temu mają je już wytworzone. – To istotne z dwóch powodów. – Przeciwciała to białka odpornościowe wytwarzane przez nasz organizm, które są specyficzne dla danego czynnika chorobotwórczego, czyli patogenu. Zrobienie powszechnych testów na jak największej części populacji wykryje obecność tych przeciwciał i poda nam prawdziwą skalę epidemii w naszym kraju, ponieważ będziemy wiedzieć, kto już ma przeciwciała, czyli odporność, a kto nie. To ma ogromne znaczenie psychospołeczne i ekonomiczne, bo osoby odporne mogą spokojnie wracać do pracy, do normalnego życia, bezpiecznie kontaktować się z ludźmi i odmrażać gospodarkę – mówi prof. Maciej Lesiak, kierownik I Kliniki Kardiologii w Szpitalu Klinicznym Przemienienia Pańskiego w Poznaniu. – Drugim powodem jest to, że przeciwciała od tzw. ozdrowieńców można wykorzystywać w leczeniu choroby i zapobieganiu jej ciężkiemu przebiegowi. Możemy działać bardzo szybko, właściwie w ciągu kilku dni podając choremu przeciwciała i zatrzymując rozwój choroby. To byłby scenariusz idealny, do którego dąży medycyna.
Przeciwciała można rozpatrywać więc jako jako metodę zarówno diagnostyczną, jak i leczniczą, obecnie jednak nie ma jeszcze zadowalającej i dobrze sprawdzonej metody mogącej być uznawaną za tzw. złoty standard dający 100 proc. pewność wyników. – Chodzi o to, aby nie było wyników fałszywie dodatnich, to znaczy takich, które by wykazywały obecności przeciwciał, czyli odporności u kogoś, kto jej tak naprawdę nie ma i odwrotnie: aby nie pokazywały braku odporności u pacjenta, który ją posiada. Fałszywe wyniki mogą wziąć się stąd, że nie wszystkie testy są wciąż dokładne, specyficzne dla wirusa SARS-CoV-2. Większość z nas miało już kontakt z innymi typami koronawirusów sezonowych, które nie są tak niebezpieczne, a na które wyrobiliśmy sobie już odporność – wyjaśnia profesor. Co więcej, nie wszystkie rodzaje przeciwciał dają odporność taką, jak tak zwane przeciwciała neutralizujące. Ponadto zaobserwowano, że po przechorowaniu ich miana nie zawsze są tak wysokie, aby gwarantować odporność.
Nierozwiązanym dotąd problemem w stosowaniu przeciwciał na koronawirusa jako leku jest to, że niestety nie wszystkie przeciwciała mogą zostać użyte do produkcji leku. Niektóre mogą bowiem dawać odwrotne skutki, a nawet nasilić objawy choroby i powodować różne groźne powikłania. Kolejnym wciąż badanym aspektem jest znalezienie odpowiedzi na pytanie, jak długo przeciwciała utrzymują się w organizmie ludzkim i jak długo nas chronią. – Przed nami jeszcze sporo pytań, na które na razie nie znamy odpowiedzi. Wydaje się, że jako społeczeństwo naturalną odporność na koronawirusa będziemy uzyskiwać przez wiele lat, a może i całe życie – kończy profesor Maciej Lesiak. Jak zatem widać, warto uzbroić się w cierpliwość.
red./Fundacja Instytut Świadomości