W zasadzie komunikacja publiczna istnieje po to, by ludziska mogli się przemieszczać. Są wożący, są wożeni i wszystko gra. Nie można wszak zapominać, że autobus, pociąg lub tramwaj to również fora wymiany (bez?)myśli tudzież wskaźnik panujących w narodzie nastrojów. Wiem, bo czasem pasażeruję. Ależ te podróże kształcą! Niby za oknem zajeżdżone widoki, niby droga ta sama, a jednak doznania odjazdowe. Te dla uszu. Wzorcową przejażdżkę tego typu miałem przyjemność, ba, rozkosz, odbyć kilka dni temu. Piątkowy poranek, pustawy pojazd i kilkoro podróżnych, których opinie co wrażliwszych bliźnich mogłyby skłonić do autodestrukcji. Cóż, ja wrażliwy nie jestem, zamieniłem się tedy w słuch…
Ponieważ napis „rozmowa z kierowcą w czasie jazdy zabroniona” jest w autobusach tak powszechny jak dieslowski motor, absolutnie nikt, włącznie z szoferami, nie zwraca nań uwagi. Tak było i teraz. Dojrzały pracownik „pekaesu” chętnie podjął dyskusję zainicjowaną przez trochę tylko młodszego pasażera. Jak każe narodowy obyczaj, panowie zgodnym chórem zaintonowali pieśń pod roboczym tytułem „Wszystko w tym kraju jest do dupy”. Rychło w ich refrenach pojawili się też winni. Okazali się nimi ci, co zwykle: tajemniczy, nieznani z nazwisk oraz funkcji ONI. Najpierw dostało IM się za stan dróg, później za wolne pociągi i szybkie podwyżki. Po chwili do dyskusji włączył się wiekowy dżentelmen, którego słownictwo sugerowało ciut dłuższą niż u poprzedników edukację. On z kolei ONYCH posądził o złodziejstwo i korupcję, a ojczyznę swą, Polskę, odsądził od czci i wiary. Zaczął więc brawurowo. Aż szkoda, że zabrał dziadzia przystanek. Na szczęście godnie zastąpiła go pamiętająca Niemca dama. Zmysłowo sapiąc, bez hamulców przejechała się wiadomo po kim za choroby służby zdrowia. A swą emocjonalną tyradę przyprawiła tak, że nawet szewc wysiada. Wcześniej wysiadłem jednak ja. Podbudowany, bo wreszcie dowiedziałem się, kto ponosi winę za mój dziennikarski brak talentu.