„Dzisiejszy system nie zapewni ludziom emerytur” – lojalnie uprzedził ongiś Don premier, kiedy to w okrąglaku przy Wiejskiej trwały sponsorowane przez ZUS wyścigi na drodze życiowej nr 67. Tej przemianowanej przez obecną władzę na 65. Wyścigi, w których – co już teraz jest bankowo pewne – rannych będą miliony. Sęk w tym, że całkiem niedawno, przy okazji WIELKIEJ REFORMY EMERYTALNEJ, wmawiano ludowi coś całkiem innego. Pamiętacie reklamówki z wapniakami sączącymi drinki pod palmami, pamiętacie atakujące zewsząd zapewnienia, że teraz wreszcie oszczędzasz, człowieku, na własny rachunek i lepszej OFErty mieć nie będziesz? Bo ja owszem. Wizja zamiany małżonka na nowszy model i rejterady w cieplejsze strony świata poruszyła wyobraźnię wielu rodaków. O, naiwni! Za jakiś czas przekonają się, że jak rząd obiecuje, że będzie lepiej, to… obiecuje.
Z tym emerytalnym, wciskanym nam kitem jest trochę tak, jak u Stalina z mordowaniem bliźnich. „Słońce narodów” zwykło bowiem mawiać, że śmierć jednostki to tragedia, ale milion zabitych – tylko statystyka. Gdyby, dajmy na to, bank obiecał klientowi zysk z lokaty, a później rozłożył rączki i wyznał, że kaskę stracił, śmiało moglibyśmy lecieć do sądu. Sprawa wygrana. A tutaj co, „my, naród polski” oskarżymy rząd o polityczny nierząd? Wszak on to ma w głębokiej Brukseli. Tyle naszego, co sobie nawrzeszczymy. Skoro więc państwo robi nas w biedaka, odpłaćmy mu tą samą monetą. Po kiego pracować na etacie, miesiąc w miesiąc reanimując konające ZUS i NFZ?! Lepiej działać na dziko albo w myśl hasła: „umowy śmieciowe dla kieszeni zdrowe” – poprawa zarobków gwarantowana. Fakt, o ciepłe papucie i garść tabletek będziemy wtedy musieli na starość zadbać sami. Cóż to jednak za różnica, w świetle tego, co w temacie emerytalnych miraży wieszczą spece od ekonomii. Prawie żadna. No dobrze, a gdzie tu miejsce na patriotyzm i poczucie odpowiedzialności za kraj? Hmm, jakby to powiedzieć, „dzisiejszy system” tego ludziom nie zapewnił.