Ileż to razy na podkreślenie niekomfortowej sytuacji używa się słowa „pieski”. Bywa taki świat, bywa życie, można wreszcie być po psiemu skopanym i przydatnym Burkowi tylko na budę (powiedzenie „na psa urok” przemilczę, bom nie do końca pewien jego ładunku emocjonalnego…). Generalnie o bardziej zapchlone określenie naprawdę trudno. Obserwując wszak konkursy typu Miss Psolonia, zdałem sobie sprawę, że trudno też i o bardziej odbiegające od – przynajmniej tej rasowej – rzeczywistości.
Pies rasowy, jaki jest, każdy widzi. Widzi i podziwia. Psu, którego korzenie nie stanowią skundlonej od pokoleń tajemnicy, o niebo w życiu łatwiej. Co ciekawe, nijak ma się to do łatwości wymawiania pełnego imienia pierwszego lepszego arystokraty z napędem 4×4. Ja, gdybym wabił się np. Medo Hraples-Tercja Hazba lub Flox Zvernica-Mufka, rwałbym sobie ze wstydu włosy z kufy. Samym zainteresowanym wydaje się to jednak latać koło ogona. Podobnie zresztą, jak zabiegi właścicieli w temacie uczynienia z nich czempionów. Psy do swego stroju przywiązują tę samą wagę, co pewien znajomy mi muzyk – żadną. Tyle, że on akurat posiada ciut mniej sierści. – Ale skoro już szanowny mój pan wziął się za kąpiel czy czesanko, nie ma co mu przeszkadzać – myśli przeciętny szczekacz – przerwać i tak nie przerwie, a jeszcze może to się odbić na zawartości mojej miski. Poza tym, takie mizianie jest, psia kość, przyjemne… Fakt, szkolenie zmierzające do nauczenia wystawowej ogłady bywa uciążliwe, lecz przy okazji da się na nim szamać motywacyjne frykasy. Coś za coś.
Taka, za przeproszeniem, „psia” rozbieżność pozorów i rzeczywistości wydaje się też dotyczyć wielu legionowskich seniorów. Ludzie często myślą, że starość nie radość, a zapominają, że w starym piecu diabeł pali. Z dala od dzieci, wnucząt oraz szefów zusowi rentierzy mogą wreszcie zacząć żyć dla siebie. I na przekór zmurszałej metryce mieć w sercu piękny maj. Nawet gdy na dworze chłodno jak w psiarni.