Przyznaję, jestem zboczeńcem na punkcie małej, domowej ekologii. Flaszką lubię zasilić pojemnik na szkło, popitkę wrzucić do plastików, a papierem chętnie wspieram fabrykę, która znów przerabia go na papier. Taki, co to później – inaczej niż książki – trafia do rąk każdego rodaka. Lubię te wynaturzenia i tyle. Pomimo faktu, że bywają czasochłonne tudzież upierdliwe. Cóż, jakieś wady człowiek musi przecież mieć… Ale nawet mnie, który swego czasu z miłości do natury romansował z naturyzmem, nie przyszłoby do łba leźć i gardłować przeciwko budowie obwodnicy czy robieniu drzewom piłą trwałej ondulacji. Rozumiem bowiem, że cywilizacja bywa niekiedy mało cywilizowana. Hmm, widać ekolog jam w temacie zielony.
Są jednak tacy, co przyrodniczą krucjatę prowadzą bez brania jeńców. Choćby pewna pani z osiedla Sobieskiego, która zwymyślała ongiś prowadzoną przez speców z SMLW pielęgnację koron drzew. I obsobaczając ekipę za ów lifting, wykazała się fachową wiedzą na ich temat. Drzew, nie speców. Zaimponowała mi: samotna i drobna, wdarła się między rozgrzanych gwałcicieli natury, by bronić jej czci. Werbalnie dała im z liścia i od heroicznego ratowania spadających koron korona jej z głowy nie spadła. Szacun. Ileż dzieliło tę niewiastę od masy interesownych oszołomów, którzy wypchanymi zieleniną gębami gotowi są oprotestować choćby budowę warzywniaka. Z reguły po to tylko, aby wyrwać od inwestora trochę szmalu. I to nie na kupno nasion lub sadzonek. Smutne.
Chronić więc naszą matulę Ziemię czy pomagać jej zdychać? Rośnie grono tych, co tę rodzicielską agonię chcą odwlec. Jednak większość ludzi czeka chyba na spadek. I w pewnym sensie mogą się go doczekać – wtedy, gdy planeta pomoże sobie sama. Tak jak to już bywało (dinozaury świadkami), zrobi pewnego dnia „Aaa psik!” i każe nam spadać. A gdy już nastanie pierwotna czystość, znów jakiś Adam z Ewą zaczną bałaganić od początku.