Podobno wśród naszych, zapalonych do protestowania rodaków jest aż 31 procent chłopów i 18 procent dam, którym codziennie dymi się z paszczy. Tylu mamy pełnoletnich kiepów! A przecież małolaty też nie chcą być w tyle i całymi paczkami zaciągają się w tytoniowe szeregi. A później błądzą te nasze dzieci we mgle…
Innych nałogowców rozumiem. Poddali się uzależnieniom, które z miejsca uwiodły ich niczym Anastazja posłów – piwo koi i orzeźwia (nie mylić z „otrzeźwia”), słodycze są smaczne, a taki np. seks – z tego, co pamiętam – łączy wszystkie te przymioty. Ale szlugi?! Toć nikotynowa inicjacja nie ma nic wspólnego z przyjemnością. Wiem, bom inicjował. Pierwsze zbliżenia były wszak rozczarowujące i się rozstaliśmy. Ci bardziej wytrwali ten etap mężnie przetrwali i regularnie dają bliźnim odczuć swą bliskość. Cóżeś ty, Jeanie Nicot, najlepszego uczynił! Podczas gdy inni używacze używek najchętniej trzymaliby je w sobie, tytoniarze emitują kłęby dymu i jeszcze palą głupa, dziwiąc się, że komuś wadzą. To może uznajmy też za obyczajowo dopuszczalną nieskrępowaną emisję jelitowych obłoczkow? W końcu i to, i to wyłazi z człowieka. A że jedno górą, zaś drugie piętro niżej – co za różnica? Woń podobna.
Pomijając pierwsze, szesnastowieczne zachwyty nad dobroczynnym działaniem tytoniu, Europa szybko pojęła, że coś w nim jednak śmierdzi. Jeden z papieży obłożył nawet palaczy klątwą. Nie pomogło. A na pewno mniej niźli obkładanie papierosów coraz to większą akcyzą. Swoją drogą, państwowe wpływy z tytułu nikotynowego monopolu to ekonomiczny fenomen. Ponoć koszty leczenia uwędzonych rodaków są większe niż zyski z prowadzenia wędzarni. Więc jak to jest? Rząd, wzorem taksówkarzy, ciągle dokłada do interesu? Cóż, jego sprawa. Ja tytoniu ani tabaki zażywać nie muszę – świetnie (zwłaszcza latem) kicham i bez niej. Miło by tylko było doczekać momentu, kiedy zawodnicy korzystający z tytoniowego dopingu znajdą się na legislacyjnym spalonym. Wtedy dopiero w obronie dyma zrobi się zadyma! Ostanie się jeno popiół.