W nomenklaturze PKP to wiadukt, według urzędników – tunel, zaś okoliczni mieszkańcy mówią o nim… chociaż nie, te cytaty lepiej pominąć. Jak zwał, tak zwał. Grunt, że druga tego rodzaju budowla zwali się ludziom na głowy, czy tego chcą, czy wręcz przeciwnie. Choć cała sprawa z demokracją nie ma akurat nic wspólnego, większość tubylców jest, zdaje się, za. A i nawet najbardziej głodni widoków turyści nie będą płakać, że zamiast przymusowego, długiego jak towarowy podziwiania malowniczych okolic szlabanów przy Polnej i Kwiatowej, ktoś wpuści ich pojazdy w kanał. Cóż, taka kolej rzeczy.
Wszczynane przez sąsiadów inwestycji bunty w Legionowie nie dziwią. Cytując ratuszowego klasyka, w jego mieście nawet próba przestawienia piaskownicy rodzi protesty na miarę górniczych szturmów stolicy. Tyle że w jej sypialni rzuca się nie brukową kostką, lecz najwyżej mięsem. Fakt, coś jest na rzeczy. Jako lokalny gastarbeiter, ba, już uczeń mijający w wagonie ten gród, zauważyłem, że ludzie w nim jacyś inni: uniesione podbródki, dumne spojrzenia, godność. Jakże ja, zakompleksiony prowincjusz, im zazdrościłem! Czy to cechy wynikające z karmienia mężnym, legionowym mlekiem, czy może mimowolna kompensacja uwierającego poczucia bycia „prawie” warszawiakiem, nie wiem. Wiem za to, że łatwo trafić tu na obywatela, któremu coś w przestrzeni publicznej przeszkadza. I chętnie głośno daje temu wyraz.
Jak dowodzi historia, histeria części mieszkańców wieszczących tunelowe trzęsienie ziemi to sprawka przyzwyczajenia lub po prostu strachu przed nowym. Inni z kolei spróbują coś kosztem kolei na owym trzęsieniu ugrać. Przykładowo dostrzegając na swym domu pęknięcia, które słyszały wprawdzie wystrzał z Aurory, ale teraz są, panie, duuużo większe! Ich prawo. Warto wszak pamiętać, zwłaszcza w okolicach 1 listopada, że każdy z nas odbędzie kiedyś podróż tunelem mającym nie dwa, lecz jeden, zwieńczony białym światłem koniec. Dlatego w życiu lepiej zbytnio nie ściemniać.