Za zamkniętymi przez pandemię drzwiami Poczytalni dzieje się ostatnio więcej, niż czytelnicy mogliby sądzić. Wykorzystując przymusowy przestój, w myśl zasady „umiesz liczyć, licz na siebie”, bibliotekarze postanowili porachować się z własnym księgozbiorem. Nazywając wszak ową czynność słowem dalece bardziej wyszukanym od pospolitego, używanego w placówkach handlowych „remanentu”. Kultura musi być!
Musi być kultura, musi też być porządek – w papierach tudzież na półkach. Dlatego na pewien czas, jak nakazują branżowe przepisy, legionowska Poczytalnia stała się ostatnio jedną wielką maszyną liczącą. – Wzięliśmy się bardzo ostro do pracy. Do pracy, która jest mało wdzięczna i mało widoczna, ale raz na pięć lat jest niezbędna. A ta wielka praca, którą właśnie realizujemy, nazywa się skontrum. Chodzi po prostu o inwentaryzację, czyli spis księgozbioru, który znajduje się na półkach – tłumaczy Karolina Błaszczak-Modzelewska, zastępca dyr. Miejskiej Biblioteki Publicznej w Legionowie. Na półkach i wszędzie indziej. Bo to, co goście legionowskiej biblioteki na co dzień tam widują, stanowi tylko wierzchołek góry książkowej. – W samej Poczytalni mamy prawie 50 tysięcy książek, które znajdują się na półkach oddziału dla dzieci i młodzieży oraz oddziału dla dorosłych. Ten, teoretycznie niesprzyjający, czas pandemii sprawił, że mamy wreszcie dobry moment, aby nie zamykając się specjalnie z tego powodu na naszych czytelników, sczytać księgozbiór.
Pół biedy, że jedynie „sczytać”. Z jego PRZEczytaniem, nawet w tak doborowym kolektywie, byłby nieco większy kłopot. Ale i samo liczenie to nie jest robota, którą wykonuje się raz-dwa. – Podczas gdy siłownie są zamknięte, mamy tutaj istną gimnastykę. A gimnastykujemy się tak mocno po to, żeby sczytać wszystkie książki. Mamy specjalne laserowe pistolety i „strzelamy” do każdej książki, aby stała się ona zielonym punktem w naszej ewidencji – zdradza dzierżąca w dłoni laserowego „gnata” pani Agnieszka z Poczytalni. Taryfy ulgowej laserowi snajperzy przy skontrum nie stosują. Dlatego nie umkną ich uwadze nawet najbardziej opasłe i leniwe tomiska. – Każda książka musi przejść przez ręce bibliotekarza, a każdy zamieszczony w niej kod kreskowy musi być sczytany, po czym automatycznie pojawia się w naszej komputerowej bazie danych. Następnie bibliotekarze zabawiają się w detektywów i dzielnych tropicieli braków, no i poszukują książek, których nie udało się sczytać. Niekiedy znajdują się one w magazynie, niekiedy też czekają na zmianę sygnatury albo, stojąc w kolejce do oprawy, na nową folię – dodaje Karolina Błaszczak-Modzelewska.
Bywa też jednak i tak, że książka, mówiąc potocznie, dostaje nóg. A wtedy z „życzliwą” pomocą pewnych ludzi oddala się w bliżej nieznanym personelowi legionowskiej placówki kierunku. – Skontrum jest także momentem, podczas którego wychwytujemy te książki, które opuściły bibliotekę, mimo że nie powinny. Oczywiście zakładamy, że czytelnicy wstydzili się okazać je bibliotekarzowi i niepostrzeżenie starali się szybko opuścić z nimi bibliotekę – wymownie uśmiecha się pani Karolina.
Cóż, i ludziom, i książkom zdarza się czasem błądzić. Na szczęście serca legionowskich bibliotekarzy są równie wielkie jak ich zasoby. Dzięki stojącej na parterze dworca wrzutni dyskretnie i bez konsekwencji mogą oddać czytelnicze skarby zarówno spóźnialscy, jak też ci, którzy wyprowadzili książki na spontaniczny spacer. – Gdyby jednak nie czuli się bezpiecznie, nie muszą tego robić, ponieważ wstrzymaliśmy naliczanie wszystkich opłat za przetrzymywanie zbiorów. Będą mogli zwrócić te książki wtedy, gdy nasze drzwi zostaną już otwarte, tradycyjnie, czekającemu przy ladzie bibliotekarzowi – zapewnia wicedyrektorka legionowskiej książnicy. Nie trzeba chyba dodawać, że „tradycyjnie” jest oczywiście najlepiej. Bo kontakty z czytelnikami pracownicy Poczytalni zawsze poczytują sobie za zaszczyt.