Ani się kto obejrzał, a minął prawie rok, odkąd Polska oraz świat zmagają się z konsekwencjami koronawirusa. I pomimo masowych szczepień, potrwa to jeszcze zapewne wiele miesięcy. Z pandemią trzeba więc dalej żyć, co w realiach legionowskiej SMLW przekłada się nie tylko na większe wydatki dotyczące bieżącej eksploatacji, lecz także na trudniejsze relacje między mieszkańcami. Też coraz częściej zawirusowane.
Skutki pandemii sprawiły, że siłą rzeczy zmianie uległ sposób, w jaki pracownicy spółdzielni komunikują się z mieszkańcami. Przy czym nie stanowi tajemnicy fakt, że dla sporej rzeszy tych drugich nie jest to akurat zmiana na lepsze. – Kontakty między nami a mieszkańcami zawsze były bezpośrednie. A w sytuacji pandemii bywają już takie coraz mniej. Chociaż niektórzy mieszkańcy wciąż nie widzą innej metody, staramy się zniechęcać ich do osobistych wizyt w administracjach i sugerujemy na przykład korespondencję mejlową. No ale musimy to uwiarygodnić, więc potrzebujemy na przykład potwierdzenia, że oni wyrażają zgodę, a my utrzymamy to w tajemnicy – mówi Szymon Rosiak. – Mam nadzieję, że to wyjdzie, chociaż jak patrzę na strukturę demograficzną, to jeżeli na 20 tysięcy ludzi, którzy mieszkają w naszych zasobach w Legionowie, ponad osiem tysięcy ma powyżej sześćdziesiątki, to podejrzewam, że ogromna większość tych osób nie korzysta z mediów elektronicznych. Wtedy, co zrozumiałe, musimy załatwiać wszystko bezpośrednio – dodaje Szymon Rosiak.
W przypadku spraw administracyjno-finansowych, po zadbaniu o sanitarną profilaktykę, nie stanowi to z reguły kłopotu. Sęk w tym, że ciągnąca się kwarantanna zaczyna wywierać wpływ na pogorszenie stosunków między sąsiadami. A to już sfera życia, do której nikt ze spółdzielni wstępu nie posiada. – Coraz więcej takich spraw do nas trafia, jakbyśmy my mogli być rozjemcami. „Proszę zwrócić uwagę sąsiadowi, żeby nie hałasował”, „Proszę zwrócić uwagę, żeby dzieci nie biegały po mieszkaniu”, „Żeby pies nie szczekał”… No a jakie my mamy instrumenty do tego, żeby kogoś zmotywować do zmiany postępowania? Próbujemy działać przez rady osiedlowe, ale to jest szalenie trudne, bo wymaga kontaktu osobistego. A dzisiaj oznacza on maseczki, przyłbice i tak dalej. To obecnie strasznie trudne, ale liczymy na to, że mieszkańcy się jak gdyby troszeczkę dostosują.
Czasy, w których spółdzielnia miała w ręku zachęcające do tego narzędzia, raczej bezpowrotnie minęły. Głównie za sprawą intencji rządzących oraz ich działań zmierzających do osłabienia znaczących ongiś wpływów krajowych mieszkaniówek. – Niestety bywa tak, i zawsze tak było, że w dużym budynku jest jeden mieszkaniec, który sprawia kłopoty. I to sprawia kłopoty wszystkim. A interwencje mieszkańców wobec niego nie skutkują żadną poprawą. Kiedyś mogliśmy w takich sytuacjach podjąć działania zmierzające do pozbawienia członkostwa w spółdzielni z tytułu dokuczliwości, po czym pozbawić prawa do lokalu. W tej chwili to jest prawie niemożliwe – przyznaje prezes Rosiak.
Co do innych konsekwencji częstszego przebywania ludzi w mieszkaniach, są one już mniej przykre. Przynajmniej dla sąsiedzkich relacji. Bo w przypadku portfeli mieszkańców jest akurat zgoła odwrotnie. I nic dziwnego: wszak gdzie drwa rąbią, tam… leci woda. – Zauważyliśmy – na początku z zaskoczeniem, lecz później sobie to wytłumaczyliśmy – niesamowity wzrost zużycia wody. Ale to przecież nieuniknione, ponieważ ludzie, którzy przestali jeździć do pracy i więcej przebywają w domu, siłą rzeczy potrzebują też więcej wody. Poza tym dochodzi do tego jeszcze wynikająca z zaleceń sanitarnych staranność w utrzymaniu czystości rąk czy twarzy. No i to zużycie rośnie – mówi szef legionowskiej SMLW. W rezultacie zaś, co zrozumiałe, rosną też wydatki na zimną i ciepłą wodę. Ale chcąc wyjść z koronawirusem na czysto, tak po prostu trzeba.