W odróżnieniu od meteorologów oraz ich błędnych prognoz, samorządowcom pomyłki rzadko uchodzą na sucho. Mimo to oni również, zwłaszcza zimą, muszą patrzeć w niebo i prorokować, co i kiedy z niego spadnie. Głównie po to, aby na nich nie spadła później lawina skarg ze strony zakopanych w śniegu mieszkańców. Skarg, nawiasem mówiąc, nie zawsze zasłużonych i do końca przemyślanych.
Prezydent nie ukrywa, że on oraz jego ludzie wchodzą o tej porze roku w role pogodowych wróżbitów. Inaczej się po prostu nie da. – Trzeba pewne rzeczy przewidywać. Przez ostatnie dziesięć lat prawie w ogóle nie było zimy. Z roku na rok zostawały nam pieniądze z utrzymania zimowego, mimo że co roku dokładamy, budujemy kilka kilometrów dróg. Ten rok, to już wiemy, na pewno będzie inny. Pieniądze, które były przeznaczone na zimę, właściwie już się skończyły. No i trzeba się zmobilizować i znaleźć takie rozwiązania formalno-prawne – być może przeprowadzając drugi przetarg – aby szybko wybrać kolejnego wykonawcę, który w razie potrzeby będzie mógł utrzymywać to odśnieżanie – przyznaje Roman Smogorzewski.
Zorganizowana w ubiegłym tygodniu przez niego w urzędzie miasta śnieżna burza mózgów pomogła skoordynować miejskim spółkom i służbom walkę z zimą. To ważne, bo żyjąc w świecie przepisów i paragrafów, łatwo czasem zapomnieć, komu oraz czemu powinny one służyć. – Różne wydziały się zajmują utrzymaniem takiego porządku, poza tym są różne przepisy, których musimy przestrzegać. I często urzędnik zasłania się przepisami, uważając, że jeżeli dotrzymał przepisów, to zrobił wszystko, co mógł zrobić. A to niestety nie jest tak – dodaje gospodarz ratusza.
W przypadku zmagań ze skutkami zimy nie jest też tak, że „więcej” zawsze znaczy „lepiej”. Są kraje, choćby skandynawskie, gdzie większości śniegu się nie usuwa, bo kierowcy oraz piesi potrafią w takich warunkach funkcjonować. Zyskuje na tym środowisko, nie tracą też publiczne finanse. Tymczasem w naszej części Europy za wszelką cenę chcemy z białym puchem wyjść na czysto. Problem w tym, że to opcja pod wieloma względami bardzo droga. A związane z nią koszty są liczone nie tylko w złotówkach. – Mieszkańcy też muszą coś zrozumieć. Owszem, my moglibyśmy tak wysolić to miasto, żeby wszędzie było czarno. Ale po pierwsze, kosztowałoby to mnóstwo ich pieniędzy i nie byłoby ich później na normalne trzymanie miasta, po drugie zaś zniszczyłoby na przykład ludziom buty, samochody czy krawężniki. Nie mówiąc już o zieleni, która jest w mieście. Wszystko to kosztowałoby trzy, cztery razy tyle, ile w tym roku wydamy na walkę związaną z usuwaniem skutków zimy – podkreśla prezydent Smogorzewski.
Ponieważ w grę wchodzi kwota z sześcioma zerami, każda decyzja dotycząca likwidacji klasycznych objawów panującej aktualnie pory roku kosztuje ogromne pieniądze. Z tego powodu miejscy urzędnicy od zawsze mają zimą ten sam dylemat: czy lepiej wpaść w zaspę, czy w finansowy poślizg? Konia z rzędem temu, kto ów dylemat rozstrzygnie i później się na tym nie przejedzie…