Zajefajnie było dobrać się do przepastnych archiwów legionowskiej telewizji! Z początku przez zakurzone niepamięcią kasety SVHS brnęliśmy bez emocji, kichając na kadry uchwycone tam w kadrze. Szybko jednak wkręciliśmy się w nie niczym taśma w magnetowidową otchłań. To, co ponad dwie dekady nazad mogło uchodzić za pełen dłużyzn, często nudnawy, chwilami jeno zaskakujący zapis raczkowania na medialnym gruncie, teraz okazuje się być ciekawą powtórką z lokalnej historii. A nawet histerii. Przyzwyczajony do cichych, niemal pozbawionych dramaturgii współczesnych nasiadówek gminnych rajców, mało kto pamięta jeszcze czasy, gdy ze względu na temperaturę obrad samorządowcy śmiało mogli nosić miano samowrzątkowców. Oj, bywało gorąco!
Czytelnicy biegli w przeszłości grodu kojarzą, że mowa o wydarzeniach sięgających okresu panowania pierwszego po zgonie komuny władcy miasta, króla Andrzeja (dla mniej wtajemniczonych: to okres, w którym pewna gazeta donosiła, że nie tylko to i owo, ale absolutnie wszystko jest w L. cudowne). Wtedy zgodne podnoszenie łapek było na sesjach rzadkością. Może poza nadawaniem ulicom nazw, których za nic nie dało się umoczyć w politykę. Co do innych niusów starej LTV, mniej jest tam swarów, więcej zaś obywatelskiej chęci do oralnych kontaktów z reporterskim mikrofonem. Dziś, gdy o danie głosu nie trzeba błagać już tylko ludzkiego personelu psich konkursów piękności, to dla dziennikarza baaardzo wzruszające. Przy okazji wszystkie te ruchome obrazki doskonale poprawiają też humor. Uroczo jest patrzeć, jak z biegiem lat i filmowych klatek różnym ważniakom przybywało nie tylko doświadczenia… A że z natury daleko nam do egoistów, rozważamy ponowne podzielenie się tą radością z ludem. Gwiazdy życia publicznego przed upublicznieniem swych dawnych dokonań drżeć raczej nie powinny. Puszczając ich zamierzchłe występy, podpuszczać przecież nikogo nie chcemy. Ale nikomu popuścić też nie. Chyba że jakimś rzutem na taśmy nam przeszkodzi.