Zwycięstwo w grupie C mając, nomen omen, na wyciągnięcie ręki, szczypiorniści, trenerzy oraz działacze legionowskiego KPR-u myślą już o boiskowej przyszłości. W sferze sportowej oznacza to starcie z triumfatorami pozostałych trzech grup pierwszej ligi. A jeśli okaże się ono wygrane, konieczność… wyciągnięcia ręki po kasę.
Zdaniem sztabu trenerskiego legionowian wygranie turnieju, w którym wkrótce zmierzą się pierwszoligowe tuzy, leży w ich zasięgu. Co oczywiście wcale nie oznacza, że na koniec KPR okaże się najlepszy w całej stawce. – Wszystko weryfikuje boisko. To zawodnicy, piłka i przeciwnik są w grze przez 60 minut i to forma, w tym układzie, jednego weekendu będzie decydowała o zwycięstwie we wszystkich czterech grupach. Na pewno rywale nie oddadzą nam go bez walki, ale my również podejdziemy z nastawieniem na wygranie, bo jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Mieliśmy w drugiej rundzie trochę słabsze chwile, dlatego bardzo nam zależy, żeby końcówka należała do nas – mówi Marcin Smolarczyk, wspólnie z Michałem Prątnickim trenujący drużynę KPR-u Legionowo.
Realizacja tego scenariusza oznaczałaby sportową przepustkę do PGNiG Superligi. Ale akurat w tym przypadku wcale niedającą gwarancji gry w krajowej elicie. – Oczywiście można zgłaszać akces do Superligi. Myślę, że zwycięzca turnieju triumfatorów czterech grup będzie miał taką możliwość. Oczywiście pod warunkiem spełnienia kryterium organizacyjno-finansowego. O więcej szczegółów dotyczących tego, jak miałaby wyglądać organizacja pierwszej ligi, Superligi i relacji pomiędzy tymi dwoma szczeblami rozgrywek, należałoby zapytać w Związku Piłki Ręcznej w Polsce – dodaje szkoleniowiec.
Historia, również legionowskiego KPR-u, dowodzi, że kluczem do gry wśród najlepszych są pieniądze. Zarówno jego działaczom, jak i władzom innych klubów zdarzało się już kapitulować przed finansowymi oczekiwaniami sterników najwyższej klasy rozgrywkowej. Minimalny budżet w wysokości dwóch milionów złotych okazał się za wysoki i nie pomogły nawet zrzutka wśród kibiców oraz samorządowe wsparcie. Czy KPR może na nie liczyć po tym sezonie? Sądząc ze słów prezydenta Legionowa, owszem. Lecz póki co niewiele da się powiedzieć o jego wysokości. Jest na to po prostu zbyt wcześnie i zbyt wiele jeszcze może się zdarzyć. Nie tylko na pierwszoligowych boiskach. – Idą dla nas trudne czasy. Rządzący eksperymentują na samorządach, a nie ma żadnych kryteriów odnośnie pomocy czy współpracy. Ale myślę, że dobry gospodarz zawsze znajdzie środki, żeby wspomóc ten wysiłek wielu mieszkańców Legionowa, wielu działaczy i kibiców, którzy od lat dbają o rozwój legionowskiego sportu. Bo promocja to jest jedno, ale najważniejsze, że to przyciąga młodych ludzi – uważa Roman Smogorzewski.
Przyciąga, odciągając ich zarazem od sprzyjających lenistwu rozrywek, będących i symbolem, i przekleństwem naszych czasów. To ważne zwłaszcza teraz, gdy przez skutki pandemii uczniowie de facto zostali na nie skazani. – Jeszcze bardziej wtłoczyliśmy młodzież w środowisko wirtualne, przed komputery, a nie do życia, nie do aktywności, nie do wspólnotowego przeżywania i współzawodnictwa. I myślę, że miasto będzie potrzebować tego typu lokomotyw i zachęt dla młodych ludzi, aby rozwijali umiejętność rywalizacji, a także swoje umiejętności sportowe i tężyznę fizyczną – mówi prezydent Legionowa. Jak KPR spisze się w roli owej lokomotywy, pokaże najbliższa przyszłość. Jego zawodnicy pary wydają się mieć w każdym razie pod dostatkiem.