Jedną z moich ulubionych dowcipowych puent jest pewna kwestia słynnego Jasia. On to właśnie, dzierżąc w dłoniach cieplutkie jeszcze świadectwo, w drodze do domu z rzadkim wśród dzieci realizmem raczył był rzec: – No, jeszcze tylko wp…dol i wakacje! W tym lakonicznym stwierdzeniu wyraził on ambiwalentne uczucia przez lata towarzyszące (ciemnym) masom uczniów, którzy z powodu braku na cenzurce czerwonego paska musieli liczyć się z byciem u starych na cenzurowanym. Co akurat często też oznaczało czerwony pasek, tyle że akurat przyznawany zaocznie przez ojca – pasem. Mimo tych niedogodności na wakacje się czekało, wakacjami się przez cały szkolny rok żyło i wakacje zawsze, ale to zawsze, okazywały się zbyt krótkie.
Tym bardziej więc dziwi, jak łatwo kilka dekad później znaleźć dzieciaki, których nadejście kanikuł nie cieszy. Młodzi ci ludzie, jeśli akurat nie mają w planach wyjazdu do topowego ciepłego (k)raju, o wakacjach wyrażają się chłodno. Zero ekscytacji, nuuuda! Czas spędzony bez plejstejszynów, kompów i komórek to dla wielu z nich czas stracony. I pomijając „granie w gry”, sami nie potrafią zagospodarować go sobie tak, aby zrobiło się fajnie i wesoło. Trudno to pojąć osobnikom ze znacznie większym przebiegiem, którym lato sprzed lat kojarzy się miło, często z czymś więcej niż tylko z beztroską, pacholęcą zabawą. Słodkim piętnem nadmorskiego słońca naznaczone bywały wszak także debiutanckie, powodujące zawrót głowy randki z alkoholem i pierwsze łyki odbierającego świadomość eliksiru miłości. Wydarzenia, których – w przeciwieństwie do treści na Facebooku – nigdy się nie zapomina. Nic to, że ich tło stanowiły wówczas cuchnące pojazdy firmy PKP, zawilgocone namioty czy grające marsza kiszki. Bo to właśnie za takie kadry z życia uwielbiało się wakacje. Nawet kiedy rozpoczynał je wp…dol.