Spece od mowy ciała twierdzą, że nasz stosunek do nowo poznanej osoby kształtuje się w ciągu zaledwie kilkudziesięciu, ba, nawet kilkunastu sekund od pierwszego wejrzenia. I to kształtuje na mur-beton, niezależnie od dalszych losów znajomości! Można w to wierzyć lub nie, ale coś musi być na rzeczy, skoro parę znanych w science biznesie nazwisk, poświęciwszy na badania sporą część żywota, dałoby się za ich wyniki pokroić. Przypełzło mi to do łba, gdym za pośrednictwem sieci wkładał ongiś wtyczkę do obumarłych od dekad kontaktów. Bo odkryłem, że ludzie się wprawdzie pozmieniali, lecz łączące ich relacje jakby mniej. Przy czym nie chodzi tu o ich natężenie, lecz o rodzaj, rzec można, szkolnej kastowości, która bez wątpienia w tej instytucji występuje.
Śledząc różne fora, biorąc udział w dyskusjach, spotykając się z tymi i owymi, zauważyłem pewną prawidłowość: ani mijające lata, ani poparta dyplomem wiedza czy wzmocniona kasą pozycja społeczna, nie zdjęły z żadnego szkolnego pariasa odium głupka i pierdoły. Ich odwieczni prześladowcy, nawet ci będący teraz na bakier z edukacją tudzież ofertami z pośredniaka, ciągle bowiem traktują swe ofiary z góry. I te ofiary zdają się ów układ akceptować. Niepojęte! Po chwili refleksji chyba jednak ten fenomen pojąłem. Ot tak, bez eksperymentów i analiz – czasem i pismakowi się widać zdarza. A nastąpiło to przy lekturze wywodów mego dawnego szkolnego kolegi i aktualnego doktora czegoś tam od rolnictwa. Okazało się, że jego uczone posty to właściwie komposty, a riposty innego kumpla – prostego murarza, były warte przyznania Złotej Kielni. Potwierdziła się więc prawda, w którą święcie wierzę: szkoła czy uczelnia, owszem, mogą z człowieka zrobić mądralę, ale już mądrym go raczej nie uczynią. Świadectwa, dyplomy są jeno potwierdzeniem pilności, dobrej pamięci oraz wiedzy. A mądrość, cóż, chadza własnymi drogami. I dla wielu są one zbyt kręte.