Bywało, że zajmowaliśmy pod tym względem daleeekie miejsce w Europie, później byliśmy w czubie, a teraz znajdujemy się tuż poza pierwszą dziesiątką największych opojów Starego Kontynentu. Fakt, podchmieleni Czesi, whisknięci Irlandczycy, czy sąsiedzi spod znaku wursta i sznapsa wciąż wyprzedzają nas znacznie, ale już winożłopów znad Loary migiem powinniśmy dogonić. Pod tym względem perspektywy mamy wręcz niezmierzone! No, chyba że mierzyć je alkomatem…
Wedle procentów zawartych w stosownych zestawieniach, procentów przyjmujemy coraz więcej i coraz więcej nas je przyjmuje. Piwsko (co druga wydana złotówka), gorzałę i wińsko (tu akurat cieniutko, cieniutko…) żłopią nie tylko, jak zwykło się sądzić, Ojcowie-Polacy. Dziarsko, acz chwiejnie, dołączają też do nich Matki-Polki oraz masa nastoletnich lasek i ziomali. Słowem, chleją u nas prawie wszyscy. Co ciekawe, mimo utyskiwań na rosnące ceny żywności, przelewamy około 15 proc. forsy przeznaczanej na artykuły spożywcze. Gdyby ktoś chciał wiedzieć, ile kaski idzie na chleb nasz powszedni, proszę bardzo: około 5 proc. Jak by nie liczyć, trzy razy mniej. To zresztą zrozumiałe, gdyż bez jedzenia człowiek może wytrzymać całe tygodnie, bez picia – ledwie kilka dni. A Polak to przecież też człowiek. Tyle że brzydzi się wody i, jak jakie zwierzę, pić jej nie będzie!
Procenty procentami, ale i tak najbardziej intrygująca wydaje się kwestia, czy pijemy po to, by dogonić szczęście, czy też – mogąc beztrosko spożywać – już je posiadamy. Bazując na swym doświadczeniu nie potrafię udzielić odpowiedzi. Ciągle, choć nie z takim jak dawniej zapałem, jej szukam. A może po prostu jest tak, że spirytus my, Polacy, mamy we krwi? Spirit to po angielsku m.in. duch, nastrój i energia. Wypisz-wymaluj to, co krąży nam w żyłach! A że nie krąży cały czas, ino po przechyleniu flaszki? Cóż, wciąż nad tym pracujemy. Do upadłego.