Co by nie mówić o wirtualnie nam panującym Internecie, jego zawartość potrafi dać do myślenia. Przynajmniej tym z użytkowników, u których ten ginący proces jeszcze się toczy. Inna sprawa, do jakich wniosków owo myślenie prowadzi. Weźmy choćby krążące po sieci złote myśli nieżyjącego już guru fanów elektronicznych gadżetów opatrzonych kultowym, jabłkowym logo. Po życiowym sukcesie w postaci wykreowania marki i urządzeń czczonych na całym świecie, mister Jobsa odwiedziło swego czasu nieszczęście. A właściwie, swoim zwyczajem, dwa, bo przecież lubią one chadzać parami. Najpierw podpełzło więc doń raczysko, później zaś świadomość, że nie zdąży wydać swoich miliardów dolarów. Wtedy pan Steve miał ponoć stwierdzić: „Leżąc na łóżku, chory i pamiętając całe życie, zdaję sobie sprawę, że uznanie i bogactwo, które posiadam, jest bez znaczenia w obliczu zbliżającej się śmierci. Możesz wynająć kogoś, kto będzie dla ciebie prowadził samochód, zarabiać dla ciebie, ale nie możesz wynająć kogoś, kto poniesie za ciebie chorobę. Z wiekiem jesteśmy mądrzejsi i powoli zdajemy sobie sprawę, że zegarek o wartości 30 USD lub 300 USD – oba pokazują ten sam czas. Niezależnie, czy prowadzimy auto o wartości 150 000 USD, czy kosztujące 2000 USD – droga i odległość są te same. Jeśli pijemy wino o wartości 300 USD lub wino o wartości 10 USD, i tak wypijemy je”. Święta prawda, chociaż w tej ostatniej kwestii występuje większe prawdopodobieństwo kaca – z tanimi alkoholami należy jednak być ostrożnym.
Tak czy siak, mądre słowa, choć padły z ust człowieka, którego jabłko koniec końców okazało się robaczywe. Gdyby był stąd, od nas, można by nawet pokiwać głową i rzec: „Ba, mądry Polak po szkodzie”. Ale żeby brać to sobie do serca…? Nie ma czasu, trzeba przecież – wzorem Jobsa – wykonywać swój job! Robotę, znaczy. Aż do momentu, gdy o jego memento pewnego dnia los raczy nam przypomnieć.