Kiedy mowa o tzw. dowodach miłości, wielu z nas – zwłaszcza czytelnicy literatury pełnej sercowych uniesień – kojarzy je z niewieścią czcią złożoną na ołtarzu męskiego pożądania. Po części słusznie. Inna sprawa, że w odróżnieniu od ociekających wzruszeniami książek, w prawdziwym życiu zdarzają się ponoć damy, które z powodzeniem oddzielają uczucia od łoża. O ile mają powodzenie, rzecz jasna. Mniejsza jednak o to. Trzeba bowiem wiedzieć, że dowody miłości oferują też faceci. Gdzie? Wbrew pozorom nie tylko u jubilera czy przy kuchni, zmywając gary, Otóż prawdziwi mężczyźni swe przywiązanie demonstrują również na… ścieżkach rowerowych.
Każdy wie, że gdy nadchodzi weekend, termin „druga połówka” wielu rodakom kojarzy się raczej z perspektywą płynnej okrasy męskiego party, niż widywaną na co dzień tudzież w nocy połowicą. I ani prawdziwemu Polakowi wtedy w głowie jakakolwiek aktywność fizyczna! Co najwyżej w markecie, z którego trzeba przytargać imprezowe sprawunki. Tymczasem, odkładając na bok żywotne potrzeby, panowie dosiadają swych ram, by w ramach relaksującej przejażdżki towarzyszyć własnym paniom. Relaksującej głównie ze względu na tempo, w jakim się odbywa. Gdzie w tym akcie dowód miłości? To proste. Jako zwierz z natury szukający roli lidera, gdy już siedzi na zakręconym rumaku, chłop chciałby depnąć po pedałach i narzucić swoje, raczej żwawe tempo. Lecz z kobietą na rowerowym spacerku to nie przej(e)dzie. Dla niej cały ten wypad jest niczym rozmowa – nie musi do niczego prowadzić. A już na pewno, za wyjątkiem związków pragnących zerwać z praktykami sad(ł)o-mas(ł)o, do zwiększonego spalania kalorii. Pedałują więc sobie niedzielne cyklistki w tempie pędzącego ślimaka, a obstawa, z zaciśniętymi na kierownicy dłońmi, snuje się za nimi, w pokorze znosząc jednośladową dolę. Toć to o niebo wymowniejsze niż zwyczajne „kocham Cię”! No i od razu widać, kto kogo w danym związku prowadzi na łańcuchu.