Można, wzorem informacyjnych szamanów z „Wiadomości”, tak prezentować statystyki, aby – pal licho zawarte tam wielkości! – zawsze niosły żądany przez partię przekaz. Można też, co właśnie demonstrują rządzący, wykorzystać liczby, by jeszcze mocniej przyprzeć rządzonych do muru ich ekonomicznych możliwości. Albo, jak kto woli, głębiej wcisnąć pedał tzw. gazu. Wkrótce ucierpią bowiem kierowcy, których w oparciu o alarmujące dane dotyczące skutków „dzwonów” klasa panująca chce rozjechać finansowo. Dla wkurzonych szoferów wykręt władza ma prosty: im większe dowalimy kary, tym bardziej zwolnicie. Nie dodaje tylko, że w owo zwolnienie powątpiewając, liczy na pokaźny zastrzyk do państwowego budżetu.
Fakty są smutne: Polska lideruje w Europie w liczbie ofiar śmiertelnych na 100 wypadków. Rzeczywiście, jest źle. Wtórując politykom, apelujący do rozumów i sumień zawodowi rajdowcy przypominają, że każde 10 km/h mniej przekłada się na skuteczniejsze (czytaj: mniej krwawe) hamowanie. I pokazują dla przykładu kraje, gdzie wszyscy jeżdżą „pod linijkę”. To wszystko oczywiście prawda. Tylko, czy uzasadnia ona oblekane właśnie w paragrafy plany przewidujące podniesienie minimalnych stawek mandatów o tysiące procent?! Przypuszczam, że wątpię. Tak samo zresztą (znając temperament tudzież kompleksy drajwerów z byłych demoludów), jak w skutki tego szalonego manewru. I jeśli nawet kiedyś śmiertelne statystyki się w Polsce poprawią, stanie się tak raczej nie dzięki temu, że zwolnimy, lecz dlatego, że wielu z nas siedzenie za kółkiem sobie odpuści. Bądź to nie mając frajdy ze snucia się „pięćdziesiątką” wozami, do których producenci zaprzęgają coraz więcej koni; bądź z obawy o mandatowe auto-bankructwo, bądź też przez absurdalne koszty napełniania zbiorników paliwem. Tak więc, drodzy (oj, bardzo drodzy) rządzący, bądźcie spokojni – drogowe bezpieczeństwo nadjeżdża do nas wielkimi korkami!