Opinie co do tego, czy szczyt pandemii koronawirusa Polska i świat mają już za sobą, są podzielone. I zapewne dopiero w perspektywie kolejnych miesięcy czy nawet lat rozstrzygnie się, kto miał rację. Już teraz jednak wiadomo, że w wielu sferach życia COVID-19 poczynił ogromne spustoszenie. W Legionowie widać je coraz częściej na spółdzielczych osiedlach, w stosunkach pomiędzy mieszkańcami.
Jeśli chodzi o legionowską SMLW – i to dla mieszkańców akurat dobra informacja, ekonomiczne skutki sanitarnego zamieszania nie dały się spółdzielni we znaki. – Odczuwamy natomiast pewne skutki społeczne. Ponieważ bardzo wielu ludzi siedzi teraz w domach, znacząca liczba spośród docierających do nas próśb o interwencje dotyczy relacji między sąsiadami. Chodzi z reguły o zakłócanie spokoju: jakieś tupanie, bieganie dzieci lub różnego rodzaju niewłaściwe zachowanie. Rzekomo niewłaściwie, bo przecież my nie jesteśmy w stanie tego sprawdzić. No i nie możemy również tworzyć instytucji służących temu, żeby się mieszkańcy ze sobą dogadywali. My przecież nie od tego jesteśmy – przyznaje Szymon Rosiak, prezes zarządu Spółdzielni Mieszkaniowej Lokatorsko-Własnościowej w Legionowie.
Bywają jednak sytuacje, gdy spółdzielnia próbuje jakoś pomagać w rozwiązywaniu sąsiedzkich konfliktów. Przede wszystkim czyniąc to w oparciu o mandat zaufania, jaki posiadają członkowie rad poszczególnych osiedli. – Czasami się włączamy i prosimy ich o interwencje, głównie wtedy, kiedy widzimy jakiś większy problem. Ale jeżeli dotyczy to spraw typu „sąsiad za głośno trzaska drzwiami”, no to bez przesady… Wtedy po prostu sam mieszkaniec powinien porozmawiać z tym sąsiadem – radzi prezes SMLW. Dawniej, gdy kontakty między lokatorami były i o wiele częstsze, i bardziej zażyłe, do sąsiedzkich rozmów nikt nikogo namawiać nie musiał. To już jednak odległa przeszłość, która zapewne nieprędko się powtórzy.
Może natomiast powtórzyć się lockdown. Lecz jak zapewnia prezes Rosiak, jego ludzie – bogatsi o doświadczenia z pierwszej odsłony narzuconych przez rząd ograniczeń – są dobrze przygotowani na ewentualne komplikacje. W każdym razie tych związanych z bieżącą obsługą mieszkańców udało się dotychczas uniknąć. – Baliśmy się tego, że w przypadku tych ograniczeń w kontaktach ludzie będą mieli problemy z załatwianiem jakichkolwiek spraw w spółdzielni. Na szczęście do nowych warunków przystosowali się i mieszkańcy, i moi pracownicy. Jedni do drugich mejlują, a jeżeli ktoś nie używa nowoczesnych nośników informacji, to rozmawiają za pośrednictwem telefonu i ustalają, co należy w danej zrobić zrobić. Wszystko przygotowujemy i rozpatrujemy w terminie. Nie ma żadnych skarg, więc myślę, że nie ma też tutaj problemu – uważa Szymon Rosiak. I oby tak było nadal. Bez względu na to, czy pandemiczne ograniczenia jeszcze wrócą, czy pozostaną tylko przykrym wspomnieniem.