Ani się spostrzegłem, a wylądowałem wśród nieszczęśników zwanych dziś pieszczotliwie „wykluczonymi cyfrowo”! Gdyby komuś ów termin był dotąd obcy: nie chodzi o brak umiejętności dodawania czy dzielenia, lecz o odstawienie do kąta przez technologię, oznaczające życie bez użycia jej coraz to okazalszych zdobyczy. Co do mnie, liczyłem, że ostracyzmu maszyn jednak uniknę. Próżne nadzieje – wziął mnie, skubany, z zaskoczenia! Posłużył się w tym celu mym aparatem telefonicznym (słowo „smartfon” byłoby tu na wyrost…), komunikując nagle, że aplikacja, dzięki której mniej zdzierają w pewnym sklepie, nie może już zostać zaktualizowana. Innymi słowy, padła trupem. I tak oto ekonomiczna rzeczywistość postawiła przede mną wybór: albo, bracie, spraw sobie nowy telefon, albo powiedz promocjom bye, bye. A ponieważ nieszczęścia lubią chadzać parami, ciut później do buntu dołączyła też „apka” jednego z portali zakupowych. No i było pozamiatane – z dnia na dzień w wirtualnym światku stałem się persona non grata. Przez grata.
Mniejsza o niego – nie pierwszy to mój rupieć i nie ostatni. Zapłakać raczej należy nad losem biednej planety, gdzie głodne zysku, ziejące obłudą bestie w ludzkiej skórze nakłaniają do troski o środowisko, zmuszając zarazem do pozbywania się rzeczy, których można by jeszcze używać latami. Albo celowo produkują buble ze skróconym terminem ważności. Dotyczy to zresztą nie tylko elektroniki. Z o wiele większą hipokryzją rozjeżdża świat przemysł motoryzacyjny. Tam z roku na rok wszystko jest mocniejsze, szybsze, cichsze i oczywiście bardziej eko. Piętnując stare auta i zachęcając do kupna nowych, nikt jednak nie wspomni, że aby je tworzyć, trzeba wyrywać naturze kolejne, kurczące się już zasoby. No i bardzo, naprawdę bardzo przy tym nabałaganić. Nie wspomni, gdyż interes musi się kręcić. I się kręci, bo przecież same pieniądze szczęścia ludziom nie dają. Co innego zakupy…