O rozlicznych zaletach zdalnego rajcowania rozpisywaliśmy się już na naszych łamach mnóstwo razy. Nieodmiennie zazdroszcząc legionowskim samorządowcom możliwości harowania w domowym zaciszu. Albo też na przykład, co z upodobaniem czyni pewien sceptycznie nastawiony do działań prezydenta mandatariusz – ze środka prowadzonego przez siebie pojazdu. Opcji jest wszak sporo, bo zasuwać na comiesięczną dietę da się wszędzie tam, gdzie sięga internet. Dziś do korzyści wynikających z roboty na odległość, bogatsi o obserwacje z październikowej sesji, dorzucamy kolejną – możliwość łatwego wymiksowania się niewygodnych głosowań.
Tak to przynajmniej wyglądało z perspektywy postronnego widza, gdy naszym coraz droższym wybrańcom przyszło opowiedzieć się w kwestii zafundowanych im przez braci parlamentarzystów podwyżek. Z jednej strony nie radni sobie je wymyślili, więc na pozór są czyści. Z drugiej jednak jakoś tak głupio pompować sobie gaże o 60 procent, gdy wokół coraz więcej mieszczan miewa kłopoty z dopinaniem domowego budżetu. Część radnych doszło więc najwyraźniej do wniosku, że rozsądniej będzie to zalatujące pazernością głosowanie sobie darować. Mając, rzecz jasna, nadzieję, że czarną, wizerunkowo niewdzięczną pracę wykonają za nich inni. I tak też się zresztą stało.
Ten i ów z obserwujących obrady internautów mógł przeto zachodzić w głowę, dlaczego biorący jeszcze przed chwilą udział w dyskusji radny nagle zamilkł i przestał reagować na ponawiane przez przewodniczącego wezwania do głosowania. Cóż, nie od dziś wiadomo, że do sieci łatwo wpaść, ale i równie łatwo z niej wypaść. Czasem nawet na dłużej. Tu z kolei przykładem posłużył innych miejski opozycjonista, który wkrótce po zgłoszeniu swego udziału w posiedzeniu cichaczem nacisnął „escape” i po angielsku dał z niego drapaka. Widać jemu owego dnia internet odebrał głos na amen…