Z podręczników historii wyłania się z reguły jej czarno-biały obraz, z podziałem na dobrych i złych. Obsada ról zależy od tego, kto owe podręczniki pisał. Sęk w tym, że takie ujęcie mało ma wspólnego z rzeczywistością, która zawsze jest wielobarwna i każde uproszczenie siłą rzeczy ją zniekształca. Przy okazji 11 listopada wystarczy poczytać to, co o „Dziadku” oraz jego ludziach piękną polszczyzną pisali im współcześni: politycy i żołnierze inaczej patrzący na budowany przez legionistów etos. Poczytać nie po to, aby odrzeć ich z faktycznych zasług, lecz poznać inny niż ten odlany z brązu punkt widzenia.
„Gdy tylko wojna (z 1920 r. – przyp red.) się skończyła i można już było bez ryzyka eksperymentować, od razu poszły w zapomnienie wszystkie młodzieńcze ideały i szlachetne porywy. Uznano, że nadszedł czas dla zdyskontowania swoich zasług, nieraz rzeczywistych, ale znacznie częściej urojonych tylko. Za swoją ofiarną i dotychczas bezinteresowną służbę w Legionach kazano sobie teraz płacić lichwiarskie ceny. (…) Legioniści zdawali sobie dobrze sprawę z tego, że wszystko zawdzięczali wyłącznie Piłsudskiemu i dlatego trzymali się go kurczowo, otaczając bałwochwalczą czcią, bo wiedzieli, że gdyby nie było Piłsudskiego, to i ich by nie było, ponieważ przeważnie nie przedstawiali żadnej indywidualnej wartości. (…) Po przewrocie majowym legioniści zaczęli brutalnie torować sobie drogę do kariery, tępiąc bezlitośnie wszystkich, którzy stali im na drodze. Na legionistów spadł istny deszcz orderów i awansów, przy czym o awansach i przydziałach nie decydowała fachowość i przydatność służbowa, ale przynależność do obozu legionowego i wierność jego idei. System ten, opierając się na niczym nieuzasadnionej wyższości legionistów i urojonym ich posłannictwie, święcił prawdziwe orgie, aż do opanowania przez legionistów wszystkich kluczowych stanowisk. (…) Zamiast ludzi o silnej woli, twardych, pewnych siebie i pełnych inicjatywy, a przez to nieraz niewygodnych, wybijały się miernoty właśnie dlatego, że nie mając własnego zdania albo sprzedawszy swe przekonania dla kariery, nigdy niczemu się nie sprzeciwiały, płaszcząc się tylko i schlebiając na każdym kroku swoim przełożonym, co mile łechtało ambicję każdego z nich. Rozpływając się w dymie kadzideł, szczyty legionowe stały się z czasem nietykalnymi świętościami. (…) Rozsiadłszy się na dobre na wszystkich urzędach i pozbywszy się wszelkiej konkurencji, legioniści zaczęli uważać Polskę za swój własny folwark, na którym rządzili się bez skrupułów. (…) Legioniści utożsamiali interes obozu legionowego z interesem państwa i dlatego wszelką krytykę uważali nieomal za zbrodnię”.
Autorzy tych słów swą gorzką diagnozę pisali zarówno w okresie II RP, jak i już po klęsce wrześniowej – bogatsi o doświadczenie i biedniejsi o niepodległość. „Obóz rządzący zatracił nie tylko umiar, ale i bezstronność w ocenie wartości jednostek, i to nawet tam, gdzie fachowość zajmuje miejsce naczelne, jak na przykład w armii. (…) Łatwo naszyć sobie gwiazdki wysokich stopni, ale trudniej wypełniać miejsce tych stopni; objawi to jaskrawo rok 1939”. „Skoro nadeszła chwila zaryzykowania życia w obronie głoszonych ideałów, niezrównani ci mistrzowie autoreklamy, wyrośli w cieplarnianej atmosferze przywilejów, zawiedli na całej linii. Pierwszy podmuch wojny zmiótł ich z powierzchni i rozwiał wszelkie iluzje. Nadymane te wielkości przy zetknięciu się z rzeczywistością rozpadły się w nicość. (…) Wiadomo, który z nich zamiast dowodzić swoimi oddziałami na froncie, zajmował się ewakuacją swojej żony i swoich mebli; kto szukał pod Kołomyją swojej dywizji, która była pod Modlinem”.
Gwoli ścisłości, jest też w owych wspomnieniach mowa o tej prawdziwej, a nie malowanej legionowej elicie, która nie dbając wcześniej o zaszczyty, mężnie biła się w obronie kraju. Na opinię o całym jej obozie wpływ to miało jednak znikomy. „Gorycz, jaka opanowała społeczeństwo polskie po wrześniu, zwróciła się z całą siłą przeciwko wczorajszym władcom Polski i przypieczętowała niejako ich pogrom, im tylko przypisując całe nieszczęście Polski”. Sprawiedliwie czy nie, tu już niech toczą boje znawcy tematu. Zaś komentatorzy politycznej teraźniejszości mogą zadumać się nad tym, jak bardzo te opisy do niej pasują – wystarczy kim innym zastąpić postaci legionistów oraz ich wodza… Obyśmy tylko nie musieli kiedyś za jedną z cytowanych tu postaci powtórzyć jej komentarza do odpowiedzialności legionistów za wrześniowy dramat: „Jak całkowita była ich władza, tak całkowita była też ich wina”.