Skala inflacji oraz galopujących ostatnio cen wzbudza u wielu ludzi niepokój związany z ekonomiczną przyszłością. U ludzi, ale też w firmach na co dzień oddających im swoje usługi. Takich jak choćby legionowska SMLW, której pracownicy często obrywają za cudze grzechy i zaniedbania. W jej zarządzie nie załamują jednak rąk i nie mając wpływu na koszty mediów, naprawiają godzące w istotę spółdzielczej działalności buble prawne.
Do roli instytucjonalnego „chłopca do bicia” szef legionowskiej SMLW zdążył się przez lata przyzwyczaić. Mimo to wciąż trudno mu się zgodzić w pokutującą wśród wielu mieszkańców, napędzaną rosnącymi czynszami opinią o spółdzielczej zachłanności. – Obojętnie jaką władzę mamy w Polsce, wszystkiemu są winne spółdzielnie. I jeżeli na przykład podnoszą nam ceny energii i inne opłaty, powstają przedsiębiorstwa typu Wody Polskie, które też pobierają opłaty, to my musimy przerzucić je w koszty eksploatacji. I to jest „wina” spółdzielni. Po podniesieniu nam opłat za dostawę wody i odbiór ścieków oraz za dostawę energii cieplnej musieliśmy wysłać do wszystkich mieszkańców informację o tym, że jest podwyżka. I znowu to my będziemy winni, a przecież to nie zależy od nas – po raz kolejny przypomina Szymon Rosiak.
Dobrze ilustrują to liczby, które jak wiadomo – o ile tylko są prawdziwe – nie kłamią. A w tym przypadku trudno mieć co do tego wątpliwości. – Jak kiedyś policzyliśmy, koszty stricte zależne od spółdzielni to, w zależności od zastosowanej metodologii, od 8 do 10 procent tego, co ludzie płacą. To zależy od spółdzielni. A pozostałe koszty, obojętnie czy administratorem byłaby spółdzielnia, czy jakaś inna firma, są takie same. Tym bardziej, że jeśli chodzi o wpływy do budżetu państwa z tego tytułu, to 8 procent VAT-u mamy tylko za wodę, a za wszystkie inne usługi mamy 23 procent. A przecież ten podatek VAT, który my płacimy, który płacą mieszkańcy, trafia do budżetu państwa – dodaje prezes legionowskiej spółdzielni mieszkaniowej.
W opinii wielu ekonomistów, trafia nieprzypadkowo. Obrzydzając rodakom spółdzielnie i spółdzielczość, kolejne rządy w białych rękawiczkach wypompowują za ich pośrednictwem pieniądze. A firmy takie jak SMLW zbierają baty, mając zarazem związane ręce w kwestii złagodzenia ludziom niezależnego od siebie wzrostu opłat. – Nie ma takiej prawnej możliwości. Mieszkaniec ponosi koszty przypadające na jego lokal – jest taki zapis w ustawie i na dobrą sprawę nie mamy możliwości jego ominięcia. Gdyby było tak, że mielibyśmy jakieś duże dochody z tytułu działalności gospodarczej – my je wprawdzie mamy, ale są nie za bogate – to moglibyśmy co najwyżej zmniejszyć obciążenia na fundusz remontowy – mówi prezes Rosiak.
Sprawnie poruszając się w gąszczu branżowych regulacji, zarządowi SMLW udało się jednak wykorzystać je dla dobra mieszkańców. – Stworzyliśmy w ramach funduszu remontowego instytucję centralnego funduszu remontowego. Bo władza wymyśliła, że fundusz remontowy musi być rozliczany na poszczególne nieruchomości, czyli nie możemy wydać na dany budynek więcej, niż ten budynek zebrał środków. To jest chore. A gdzie zasada wewnątrzspółdzielczego solidaryzmu? Zawsze było tak, że jeżeli w jakimś budynku coś się działo, to nie patrzyliśmy, ile on ma zgromadzonych pieniędzy na funduszu, tylko realizowaliśmy inwestycję, a później robiło się coś na innym budynku, który popadł w jakieś tam tarapaty. No ale okazało się, że „w trosce o dobro mieszkańców” stosowania takich praktyk zabroniono. Dlatego my w tej chwili posiłkujemy się wewnętrzną pożyczką z centralnego funduszu remontowego, którą budynek, na rzecz którego była udzielona, oddaje w miesięcznych ratach. I wtedy ludzie tego tak bardzo nie czują – uważa Szymon Rosiak.
Jak zatem widać, krępowany odgórnie solidaryzm spółdzielczy ma się w Legionowie całkiem dobrze. I oby tak pozostało, bo na podobną życzliwość ze strony coraz droższego państwa mieszkańcy liczyć nie mogą.