Rozmowa z Romanem Smogorzewskim, prezydentem Legionowa, na temat sytuacji związanej z opinią Instytutu Pamięci Narodowej dotyczącą wynikającej z ustawy konieczności zmiany nazwy Szkoły Podstawowej nr 8 im. 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki.
Jak pan zareagował na pismo wojewody, w którym domaga się on zmiany nazwy Szkoły Podstawowej nr 8, noszącej teraz imię 1 Warszawskiej Dywizji Piechoty?
Trudno to nawet komentować. Żyjemy w bardzo trudnych czasach, kiedy mnóstwo ludzi choruje, umiera; kiedy Polski Ład zabrał naszemu miastu 15 mln zł; kiedy podwyżki cen energii dla legionowskich szkół czy innych obiektów sięgają pięciuset procent; kiedy z dnia na dzień całe klasy są wyłączane z nauki, bo rodzice dowiadują się, że dzieci muszą być w domu… i tak dalej, i tak dalej. A jakby tego wszystkiego było mało, wojewoda mazowiecki przypomniał sobie jeszcze, że szkoła, która od 30 lat nosi imię pierwszej dywizji, a jej żołnierze ją budowali, to coś złego. Uznał, że I Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki to instytucja, która propaguje komunizm.
A pana zdaniem nie propaguje?
Wyjdźmy na ulice, szczególnie na osiedlu Piaski, i zapytajmy, czy ktoś ma takie skojarzenia? Oczywiście nikt wcześniej nie miał takich skojarzeń, choć teraz, po tej akcji, po tym wezwaniu rady miasta, która będzie się musiała tym tematem zajmować, zapewne ktoś taki się pojawi. Dziwi mniej jednak, że w telewizji „narodowej”, na kanale TVP Seriale, cały czas leci film „Czterej pancerni i pies”. A przecież dokładnie ta sama dywizja jest tam przedstawiana! Rodzi się więc pytanie, czy ten serial też nie propaguje komunizmu i tego całego zła, które ze Wschodu do nas przyszło…? Ale sądząc z braku reakcji IPN-u, pancerni są widać w porządku.
Czy zatem dyskusja o zmianie nazwy „ósemki” w ogóle jest historycznie uzasadniona? Czy naprawdę trzeba teraz grzebać w przeszłości kościuszkowców?
Ja nigdy nie zapomnę swojej wizyty pod Lenino, spotkania z pewnym kombatantem i tych słów, które brzmią mi w uszach, że „Myśmy nie byli żadni komuniści, myśmy się spóźnili do Andersa. A Berling dla nas był jak Mojżesz. Gdyby on nas nie wywiódł z tej nieludzkiej ziemi, to nasze kości bielałyby gdzieś tam w Workucie czy na Kołymie”. I to są absolutnie święte słowa. Pamiętam też msze prowadzone wtedy przez arcybiskupa Głódzia, który mówił o tym, że krew żołnierza zawsze ma ten sam, czerwony kolor. Bez względu na to, czy on szedł z Zachodu, czy ze Wschodu. Armia Andersa, która wyzwalała Monte Cassino i z której jesteśmy dumni, złożona była z sąsiadów kościuszkowców, także wywiezionych w lutym 1940 roku na Syberię czy do Kazachstanu. I po prostu jedni zdążyli do tego Andersa, a drudzy nie zdążyli. Myślę, więc, że w ogóle niepotrzebne jest całe to zamieszanie.
Wiadomo już, że krytyczna ocena IPN-u i wniosek wojewody zostały w Legionowie przyjęte raczej chłodno. Do czego, pana zdaniem, ta historyczna wymiana ciosów może doprowadzić?
Nie wiem, jak to się skończy. W podobnych sprawach samorządy już wygrywały, wiadomo zatem, że ta ustawa nie jest przez sądy rozumiana tak ortodoksyjnie, jak to próbuje narzucić Instytut Pamięci Narodowej. Mam nadzieję, że jak najszybciej, w spokoju – bo naprawdę są ważniejsze: i rachunki krzywd w naszej ojczyźnie, jak pisał poeta, i te bieżące, rzeczywiste sprawy – ta kwestia znajdzie swój finał. Gdyby to była szkoła imienia Karola Świerczewskiego czy nawet Zygmunta Berlinga, ja bym to stanowisko IPN-u rozumiał. Ale to jest szkoła imienia żołnierzy; tych żołnierzy, którzy walczyli o wolność ojczyzny, tak jak im ich historyczne losy i drogi życiowe pozwoliły. Dziesiątki tysięcy z nich oddały życie bądź straciły zdrowie, żeby wyzwolić ojczyznę. To byli młodzi ludzie, którzy chcieli stamtąd uciekać i którzy chcieli, jakkolwiek to było możliwe, walczyć za naszą wolność. I nazwa tej legionowskiej szkoły ich upamiętnia.
rozmawiał Waldek Siwczyński