Jeśli ktoś myślał, że MKS Wieluń stawi rozpędzonym gospodarzom większy opór, to się pomylił. W sobotnim (26 lutego) spotkaniu pod dachem IŁ Capital Areny szczypiorniści KPR Legionowo dominowali właściwie od pierwszego gwizdka sędziego, a ich zwycięstwo nie było zagrożone ani przez moment. Wynik 29:17 mówi sam za siebie.
Po pewnym zwycięstwie w poprzedniej kolejce, kiedy to KPR pokonał na wyjeździe 28:21 Padwę Zamość, w sobotę goniący ścisłą czołówkę legionowianie podjęli dziewiątą drużynę Ligi Centralnej, MKS Wieluń. Oczywiście z apetytem na kolejne trzy punkty. A skoro już mowa o apetycie, tego dnia zadebiutowała też na meczu strefa bufetowa, kibiców zaś wyposażono w tzw. klaskacze. Organizatorzy zadbali też o widowiskową, przeprowadzoną przy wygaszonych światłach prezentację gospodarzy. Krótko mówiąc, nie pozostało im nic innego, jak wygrać prowadzony przez dwie panie mecz. Mecz, w którym pierwsze, symboliczne podanie wykonała… trzecia z pań, posłanka na Sejm RP Bożena Żelazowska.
Punktowanie dla KPR-u rozpoczął Maksymilian Śliwiński, ale chwilę później było już 1:1. Po szybkiej wymianie ciosów gra się nieco uspokoiła. Miejscowi długo utrzymywali się przy piłce, mieli jednak problem ze sforsowaniem obrony gości. W szóstej minucie z boiska wyleciał Tomasz Kasprzak i to właśnie grając w osłabieniu, legionowianie trafili po raz drugi. Za chwilę było po 2, lecz Filip Fąfara znów dał swojej drużynie prowadzenie. Dobrze spisywał się strzegący jej bramki Tomasz Szałkucki, który w pierwszym kwadransie kilka razy zatrzymywał strzały rywali. W 11 minucie, po szybkiej kontrze, Franci Brinovec zrobił to, co do niego należało, wyprowadzając KPR na 5:2. Kiedy kilkadziesiąt sekund później trafił legionowski obrotowy, wyglądało na to, że miejscowi zaczęli mieć mecz pod kontrolą. O ich całkowitej dominacji nie mogło być jednak mowy i wiele się jeszcze mogło zdarzyć. Na szczęście dbali oni o dobry nastrój na trybunach, a gdy w 18 minucie Maksymilian Śliwiński wyprowadził KPR na 10:5, były ku temu solidne podstawy. Zagrzewani do boju legionowianie czuli się coraz pewniej, goście zaś zgoła odwrotnie. Wkrótce sztab trenerski gości poprosił o pierwszy czas. Tuż po wznowieniu gry wielunianie szybko stracili kolejne dwa gole i… znów musieli słuchać (tym razem już głośniejszych) uwag trenera. Bo wiele wskazywało na to, że po kolejnych kilku minutach takiej gry dystans dzielący ekipę z Wielunia od KPR-u będzie już nie do odrobienia. Pięć minut przed końcem pierwszej części meczu prowadził on 14:6 i goście mogli tylko zmniejszyć rozmiary porażki, z nadzieją, że po przerwie zdołają przejąć kontrolę na parkiecie. Do szatni, po trafieniu w ostatniej sekundzie Krystiana Wołowca, drużyny zeszły przy stanie 18:9 dla gospodarzy.
Przy takim rezultacie trudno było oczekiwać, że nagle sytuacja się odwróci i KPR zacznie seriami tracić gole. Po przerwie legionowianie wciąż dominowali w polu, a jeśli zdarzało im się zgubić piłkę, mogli liczyć na udaną interwencję Tomasza Szałkuckiego. Radzili sobie z obroną przyjezdnych nawet grając w podwójnym osłabieniu. W 38 minucie, przy stanie 21:12, sztab MKS-u znów poprosił o przerwę. Jeśli bowiem goście mieli jeszcze jakąś nadzieję na korzystny wynik, był najwyższy czas na wzięcie sprawy we własne, dosłownie i w przenośni, ręce. Na to jednak KPR ani myślał pozwolić. Chociaż przy takiej przewadze trudno cały czas o maksymalną koncentrację, gospodarze – nie forsując zbytnio tempa – konsekwentnie robili to, czego oczekiwały od nich, bardzo tego wieczoru ożywione, trybuny. Dość wspomnieć, że kwadrans przed końcem spotkania prowadzili aż jedenastoma trafieniami (25:14). Tego meczu przegrać po prostu nie mogli. Paradoksalnie, wówczas najlepszym strzelcem gości stał się ich… golkiper, który raz trafił do pustej bramki KPR-u, a po chwili obił jej słupek. W kontekście wyniku meczu nic to jednak nie zmieniło. Miejscowi, twardo stojąc w obronie, do końca grali z pełnym zaangażowaniem, co pozwoliło im zwyciężyć 29:17 i kolejny raz w tym sezonie zgarnąć komplet punktów.
Jak łatwo zgadnąć, sztab i zawodnicy KPR-u byli po meczu w doskonałych nastrojach. – Mieliśmy ogromną ochotę go wygrać. Zdarzały nam się u siebie przegrane mecze, a to boli najbardziej, gdy dzieje się tak przed własną publicznością, tam gdzie się trenuje. Naprawdę nie jest to przyjemne. Chcemy więc to zmazać i z meczu na mecz pokazywać się z jak najlepszej strony. Przede wszystkim wygrywać spotkania, bo na to nas stać. Dzisiaj pokazaliśmy kawał dobrej gry. Rotowaliśmy zespołem i wszyscy fajnie wyglądali. Wiadomo, zdarzały się też błędy, ale ogólnie trzeba być zadowolonym i cieszyć się z wyniku, a zwłaszcza z tego, że nie straciliśmy dużo bramek. Zrobiliśmy, co do nas należało, taktycznie i wolicjonalnie wyglądaliśmy bardzo dobrze – ocenił Michał Prątnicki, grający trener KPR Legionowo. Dodając, że z perspektywy zawodników wcale nie był to spacerek. – Na ten wynik pracowaliśmy przez 60 minut. Być może z boku wyglądało, że to było łatwe spotkanie i ta przewaga łatwa nam przyszła, ale tak naprawdę było inaczej. Musieliśmy na nią bardzo ciężko zapracować. Przede wszystkim wciąż zdarzają nam się w meczach momenty, gdy przeciwnik rzuca nam 3-4 bramki pod rząd – tak było też zresztą w pierwszej połowie, kiedy w ośmiu bramek przewagi zrobiły się cztery. A to już jest niebezpieczne.
W następnej kolejce, w niedzielę (6 marca), zajmujący piątą pozycję KPR Legionowo zagra na wyjeździe z siódmym aktualnie Śląskiem Wrocław.
KPR Legionowo – MKS Wieluń 29:17 (18:9)
Najwięcej bramek: dla KPR-u – Filip Fąfara 7, Maksymilian Śliwiński 6, Jakub Brzeziński 5; dla MKS-u – Jarosław Cepielik 5, Miłosz Hanas, Artur Bożek, Łukasz Królikowski – po 2.