Mało który z nas, panowie, uniknął w życiu, trwającego choćby tylko krótką chwilę, żalu z powodu faktu, że nie jest bab… kobietą. Mnie, gdy tak sięgnę pamięcią, też się to kiedyś zdarzyło – przy okazji wizyty w L. Agnieszki „M jak miłość” Perepeczko. Pal sześć statystycznie dłuższy żywot i męską adorację! Chodzi o to, że stosując rady tej pani mógłbym, pardon, mogłabym być szczęśliwa. Bo jej trzeba w tej kwestii wierzyć. Kto jak kto, ale żona Janosika ma papiery na wykłady o niewieścim raju. Bo jeśli nie ona, to kto: połowice marynarzy? Ślubne polityków? Partnerki ulizanych samców? A skąd! Co innego facetka latami prowadząca zbójnicki żywot z gościem, w którego „dywan” na klacie chciało się ongiś wtulić trzy czwarte polskich kobiet (reszta zapewne nie miała telewizorów). Nic dziwnego, że damy chętnie brały lekcje dostrzegania szczęścia nie tylko w zakupach, lecz również w praniu skarpetek, depilacji łydek czy serwowaniu mielonych z ziemniakami.
A co z nami, panowie? Kto nas nauczy patrzeć na żywot przez, tak mało męskie, różowe okulary? Cóż, nam Aga nie pomaga. Powielanie jej patentów odpada, gdyż kobiety rzeczywiście są z Wenus, a mężczyźni z Marsa. To zaś mentalnie zestaw tak kompatybilny jak wół i kareta. Zresztą nieważne. Wszak chłopom takie recepty są zbędne. Jako istoty proste w obsłudze, proste też posiadamy sposoby na prawidłowe, bezawaryjne działanie. Ot, choćby piłkarski meczyk. Toż to dla samca istna orgia zmysłów! Mówi się, że kobiety są zdolne do wielokrotnego orgazmu. Możliwe, ja tam nie wiem. Ale nawet złożony do kupy bankowo nie trwa on 90 minut. A futbolowy spektakl, owszem. I to każdy. Jeśli jeszcze podchmieli się go odrobiną pianki, nirwana – o ile kablówka nie nawali – gwarantowana! Bez żadnych fachowych porad.
Tak na marginesie, szczęście, nawet z Janosikiem, nie trwa wiecznie. Przecież jego też w końcu za ziobro powiesili na haku.