Tak się przyjemnie złożyło, że minionej niedzieli (10 kwietnia) Salon Artystyczny przeniósł się z filii Miejskiego Ośrodka Kultury na Targowej do legionowskiego ratusza. Od strony muzycznej, w zgodnej opinii publiczności, przeprowadzka wypadła, dosłownie i w przenośni, koncertowo.
Zapowiadając koncert pod tytułem „Klasyczna lekkość, klasyczny przepych”, jego organizatorzy przypomnieli definicję muzyki jako dziedziny sztuki, w której wszystko jest możliwe i zarazem nic nie jest konieczne. Dźwiękowe potwierdzenie tych słów zaproponowali publiczności skrzypaczka Nina Górska oraz pianista Michał Jung. – Muzyka kameralna to w przeważającej większości instrument klawiszowy plus instrument solowy. Tutaj mieliśmy skrzypce i fortepian, czyli przynajmniej 200-300 lat literatury muzycznej, gdzie twórcy komponowali dzieła na ten skład. Jest to o tyle proste, że nie zawsze, historycznie czy też obecnie, dysponujemy dużym aparatem wykonawczym typu chór lub orkiestra, więc kompozytorzy radzili sobie jak mogli, pisząc również na mniejsze składy. A to jest najbardziej przystępny i najbardziej powszechny skład, czyli solista oraz instrument akompaniujący – tłumaczy Michał Jung.
Jak przystało na członków Legionowskiej Orkiestry Barokowej, artyści zaczęli od utworu z tej barwnej epoki, by przez klasycyzm oraz romantyzm przejść do dzieł ocierających się o muzykę rozrywkową. Grali solo, grali w duecie, grali – zgodnie z tytułem koncertu – zgrabnie łącząc lekkość z przepychem. Jak przyznaje Michał Jung, mimo przypisywanych instrumentalistom ciągot do popisów solowych, on sam przepada za rolą akompaniatora. – Nie zawsze jest sposobność grać solowo. Być może przez wielu muzyków jest to niedoceniane, bo często uważa się, że akompaniatorami, muzykami towarzyszącymi solistom są ludzie, którym nie idzie kariera solowa. Natomiast tworzenie akompaniamentu jest o tyle trudne, że nie można kreować swojej wypowiedzi. Człowiek nie jest oderwany od muzycznej rzeczywistości, lecz musi podążać za solistą. To o tyle duże wyzwanie, że trzeba się do kogoś dostosować, trzeba tą osobę czuć, rozumieć. I wtedy to się zazębia, wtedy jest ciekawie i przekonująco dla słuchaczy – uważa lider Legionowskiej Orkiestry Barokowej.
Wychodząc z założenia, iż nie samymi nutami meloman żyje, Michał Jung umiejętnie łączył rolę pianisty oraz konferansjera. Dzięki temu goście sali widowiskowej ratusza dowiedzieli się o wiele więcej, niż mogliby wyczytać w oficjalnych materiałach o mistrzach, którzy dawno temu stworzyli wykonywane w niedzielę utwory. – Słuchacze patrzą często przez pryzmat książkowych not biograficznych, patrzą na kompozytora poprzez jego dzieło, a to byli ciekawi, bardzo interesujący ludzie, którzy tak samo jak my przeżywali swoje życiowe dramaty i radości. Chciałbym pokazać publiczności tych twórców jako zwykłych, rzeczywistych ludzi z krwi i kości, bo myślę, że wtedy bardziej to do niej przemawia – że ten Bach też był człowiekiem, że też cierpiał, też się cieszył. A pomimo tego, że był zwykłym człowiekiem, tworzył niezwykłe dzieła. To są takie różne ciekawostki, które wgryzają się w tę twórczość i sprawiają, że nie jest ona zawieszona w próżni.
Oprócz wspomnianego już Jana Sebastiana Bacha, artyści zaprezentowali też między innymi perełki z twórczości Mozarta, Dvoraka, Saint-Saensa oraz Gardela. Mając ku temu, z czego mało kto zdaje sobie sprawę, znacznie lepsze warunki od koncertujących muzyków z poprzednich epok. – Dzisiaj jesteśmy przyzwyczajeni, że te koncerty to taka sztywna, salonowa formuła – siedzimy, bijemy brawo i wychodzimy. A to jest wymysł dopiero drugiej polowy XX wieku. Wcześniej publiczność reagowała żywiołowo: gwizdała, wiwatowała, można było czymś oberwać, kiedy się grało niedobrze. I ja myślę, że część tej naturalności, jeśli chodzi o emocje publiczności, warto przywrócić na sale koncertowe – mówi Michał Jung.
Historia, jak wiadomo, lubi się powtarzać. Może więc i z muzyki klasycznej uda się kiedyś zdjąć nadany jej z upływem lat majestat. W końcu zanim postanowiono, że stanie się poważna, ona też była kiedyś rozrywkowa.