Dzieci to są jakieś dziwne! Bo weź tu, stary człowieku, zrozum szczeniacką awersję do przedszkola? Niepojęte! Wystarczy sięgnąć pamięcią do tych lat szczęśliwych, zabawą i leżakowaniem płynących, aby zdać sobie sprawę, że wszystko, co najlepsze, już się w życiu przeżyło. Nie wierzycie? Postaram się to, jak niegdyś czyniła to wobec mnie i reszty „Muchomorków” urocza pani Jola, prosto i cierpliwie wytłumaczyć. Broń Boże, bez trucia.
Na mój gust – a coś o tym wiem, bo z dorosłością wojuję od ponad trzech dekad – wiąże się ona z wiążącą ręce odpowiedzialnością. Bo od osiemnastolatków „plus” już się jej wymaga. Sęk w tym, że owa presja męczy i zniechęca do robienia wielu rzeczy, na które w danej chwili ma się ochotę. Żegnaj bezkarne siku w porcięta, zapomnijmy o okupionym jeno klęczeniem na grochu wytarganiu kogoś za loczki, nie wróci też przyzwolenie na zadawanie dociekliwych pytań i dosadne komentowanie rzeczywistości. Koniec, za dorosłego to zakazane! Tymczasem mała lato- lub zimorośl ma te społeczne normy tam, gdzie wieczorem pojawia się jej wychłeptana rano kaszka. Przedszkolakiem będąc, olewać ciepłym moczem można nie tylko okolice piaskownicy, lecz także właściwe wapniakom zahamowania. Werbalne i nie tylko.
Weźmy sprawy chłopięco-dziewczęce. Kiedy w grę wchodzi zgłębianie dzielących obie płcie różnic, dorośli, ba, nawet nastolatki zwykle biorą się do rzeczy opieszale, z pewną taką nieśmiałością. Aby więc zaspokoić pierwotne żądze, inicjator takich działań musi najpierw łazić na spacery, pisywać esemesowe ody, udawać zainteresowanie modą, schładzając zarazem emocje kilogramami kupowanych wybrance lodów. I dopiero na końcu, jeśli oblegający będzie miał fart, w twierdzy zrobi się gorąco. Jako przedszkolaki, działaliśmy zaś inaczej, bez powyższych ceregieli. Bo przecież nie każdemu i nie zawsze podczas leżakowania kleiły się oczy… Piękne czasy! Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.