Z nazwami to jednak trzeba uważać. Głównie dlatego, że potrafią mieć wiele znaczeń i w zależności od odbiorcy mówić całkiem coś innego. Jak choćby ta, pod którą występuje hip-hopowa ekipa, która ostatnio wpadła do Legionowa na miejskie urodziny.
O czyhających w nazewnictwie pułapkach przekonali się nawet wielcy gracze na rynku motoryzacyjnym, którym zdarzały się wpadki z dawaniem imion swoim wyrobom na kółkach. Weźmy choćby Amerykanów z koncernu Chevrolet, którzy jeden z wozów nazwali ongiś Chevy Nova. Dla nich tudzież wielu innych nacji, czemu zresztą trudno się dziwić, owa nazwa wydawała się ładna i trafiona. Śmiesznie zrobiło się dopiero wtedy, gdy pojazdem postanowiono wjechać na rynki Ameryki Łacińskiej. Śmiesznie głównie z tego powodu, iż mieszkające tam ludy zaczęły powątpiewać, czy wspomniane auto w ogóle do nich dotrze. A mieli ku temu podstawy, gdyż słówko „nova” po hiszpańsku oznacza „nie jedzie”… To akurat było dawno, ale podobne wtopy zdarzają się i teraz, Wystarczy popatrzeć na polskie ulice, gdzie od czasu do czasu przemknie Hyundai, który w swej nazwie Kona. A to i tak pestka w porównaniu z próbą lansowania w Hiszpanii japońskiej terenówki Mitsubishi Pajero, gdzie w lokalnym slangu drugi człon tej nazwy oznaczał… lepiej nie mówić.
Po co ten przydługi wstęp o markach? Już tłumaczymy. Otóż zaintrygowała nas nazwa jednego z krajowych podmiotów artystycznych, jaki pojawił się 3 maja na legionowskim rynku. Nazwa krótka i całkiem zgrabna – SOSO (lub jak kto woli „sołsoł”). Szybko jednak zdaliśmy sobie sprawę, że gdzieś już kiedyś w historii to słowo wybrzmiało. I to bynajmniej nie ze sceny. Otóż ksywkę „Soso” nosił pewien Gruzin, niejaki Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili, który później zażyczył sobie, aby mówić o nim Stalin. Jak powszechnie wiadomo, muzyczną gwiazdą on akurat nie był, jeno typem spod ciemnej gwiazdy. Za to pseudonim miał najwyraźniej chwytliwy.