Już chyba tylko cud mógłby uratować Polaków przed czekającymi ich drastycznymi podwyżkami rachunków za ciepło. Ponieważ jednak cuda zdarzają się rzadko, wiele wskazuje na to, że najdalej jesienią w całym kraju, nie wyłączając Legionowa, zrobi się gorąco. Siła, z jaką wywołana przez Rosję wojna uderzyła w sektor energetyczny, może obrócić w gruz wiele domowych budżetów. Mając tego świadomość, w legionowskim PEC-u robią wszystko, aby do takiej katastrofy nie dopuścić.
Każdy, kto na bieżąco obserwuje rynek paliw, dobrze wie, że w ostatnich tygodniach on zwariował. O ile koszty zakupu gazu – na skutek rozmaitych machinacji jego rosyjskiego dostawcy – stopniowo rosły od wielu miesięcy, ceny węgla wystrzeliły w górę dopiero po rozpoczęciu wojny. To samo stało się z tzw. ekogroszkiem i olejem opałowym. Nabywcy tych surowców – ci indywidualni, lecz także firmy, które potrzebują ich do prowadzenia działalności, przecierają oczy ze zdumienia. I często odchodzą z kwitkiem, kiedy kilkaset procent podwyżki staje się dla nich nie do udźwignięcia. Jakby tego było mało, opału szybko zaczęło brakować. To jeszcze bardziej wywindowało ceny, które osiągnęły nienotowany wcześniej pułap.
Chcąc nie chcąc, firmy w rodzaju Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej „Legionowo” (a jest ich w kraju około trzystu) znalazły się w finansowym potrzasku. Przy czym, w odróżnieniu od mnóstwa jej podobnych, od lat modernizowana technologicznie legionowska spółka może teraz działać w oparciu o trzy paliwa: węgiel, gaz lub olej opałowy. Tymczasem większość innych firm z tej branży „wisi” tylko na pierwszym z nich. Przez to w ich zarządach robi się coraz bardziej gorąco… Żadna to jednak pociecha dla PEC-u, który – zgodnie z ustawą – czeka procedura związana ze złożeniem wniosku do Urzędu Regulacji Energetyki dotyczącego korekty taryf. Nie mając wyboru, takie dokumenty ślą teraz do URE ciepłownie z całej Polski.
Pomówmy o liczbach. Wedle obecnej taryfy cena kupowanego przez legionowskie Przedsiębiorstwo węgla wynosi 390 zł za tonę. Obecnie zaś kosztuje ona już ponad 1800 zł, a cena tego surowca właściwie każdego dnia rośnie o kilkadziesiąt złotych. I nie wiadomo, kiedy rosnąć przestanie. – Ogłosiliśmy kilka przetargów na zakup węgla, ale w obecnej sytuacji nikt nie chce podpisać kontraktu, bo ma świadomość, że najprawdopodobniej musiałby do niego dołożyć. Na rynku obowiązuje teraz system przedpłacowy, lecz mimo to zakup węgla graniczy z cudem. A przecież najdalej do września, kiedy rusza sezon grzewczy, węgiel musimy mieć na placu – przyznają w miejskim Przedsiębiorstwie Energetyki Cieplnej. Owa cenowa niestabilność sprawia, że wniosek do URE praktycznie już z momencie jego składania trąci finansową myszką. Innymi słowy, nie odzwierciedla rzeczywistych kosztów, jakie w dobie kryzysu firma będzie musiała ponieść. Urząd Regulacji Energetyki zatwierdza bowiem taryfy na podstawie przedstawionych dokumentów: umów, kontraktów, czy też faktur. A w tak dynamicznej sytuacji, jak obecnie, zawarte w nich stawki błyskawicznie stają się nieaktualne. Mimo to złożyć wniosek trzeba, bo wzrost taryf zwyczajnie jest nieunikniony. Z danych URE wynika, że część ciepłowni zamierza je podnieść nawet o 50 procent, zaś Urząd z reguły się na takie podwyżki zgadza. – Pamiętajmy, że głównym zadaniem PEC od początku jego istnienia jest zagwarantowanie bezpieczeństwa dostaw ciepła dla odbiorców indywidualnych i instytucji publicznych. Jednakże kluczowym warunkiem realizacji tej misji jest zapewnienie ciągłości procesów produkcji oraz przesyłu i dystrybucji ciepła, co z kolei wiąże się z utrzymaniem płynności finansowej – komentuje sytuację na rynku surowcowym Marek Pawlak, prezes Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej „Legionowo”.
Przy okazji należy wspomnieć, że dzięki – podyktowanej zapewne chęcią uniknięcia gniewu elektoratu – decyzji polskiego rządu, do chronionych przez „tarczę antyinflacyjną” paliw nie dolicza się teraz wcześniejszych 23 procent podatku VAT. Gdyby nie ta czasowa „amnestia” (w założeniach miała potrwać do końca lipca br. – przyp. red.), z cenami materiałów opałowych byłoby jeszcze gorzej. Choć wielu ich nabywcom nawet trudno to sobie wyobrazić. W kontekście braków na rynku pocieszające jest tylko to, że o same dostawy ciepła mieszkańcy mogą być raczej spokojni, ponieważ strategiczne zakłady w rodzaju przedsiębiorstw energetycznych wyłączane są w ostatniej kolejności.
Co się tyczy ogółu ponoszonych przez miejską spółkę kosztów, PEC nie za bardzo ma już na czym oszczędzać. Po zracjonalizowaniu wydatków te związane z zatrudnieniem spadły – z dawnych czterdziestu – do mniej niż dziesięciu procent. Pozostałe są związane przede wszystkim z zakupem węgla oraz gazu. No i oczywiście z koniecznością uzyskania (również horrendalnie drogich) uprawnień do emisji CO2. Jeszcze niedawno kosztowały one legionowską firmę około 10 mln zł rocznie. Teraz przyjdzie jej za to zapłacić ponad trzy razy więcej. Chyba że, w co mało kto wierzy, unijni decydenci pójdą po rozum do głowy i ekologiczny haracz na czas wojennych perturbacji sobie odpuszczą.
Póki co jedno nie ulega wątpliwości: jeszcze w bieżącym roku udział kosztów ciepła w każdym domowym budżecie znacząco wzrośnie. I o ile to możliwe, warto jak najlepiej się do tego przygotować. Z nadzieją, że cenowa zawierucha w stosunkowo nieodległej przyszłości się uspokoi, a ceny opału spadną tak szybko, jak szybko ostatnio wzrosły. Po czym się na nowym poziomie ustabilizują. W ślad za tym pójdą też wówczas – jak to już dawniej, ostatnio w 2017 roku, bywało – obniżone taryfy za ogrzewanie. Na przewidywaniach, kiedy to może nastąpić, zbyt łatwo jednak teraz się sparzyć.