Mężczyźni, jak ktoś kilka dekad temu sensacyjnie ujawnił, pochodzą z Marsa, a kobiety z Wenus. I chociaż starsze, bardziej uznane źródła twierdzą ciut inaczej, przynajmniej w kwestii niebiańskiego pochodzenia ludzkości autorzy są dosyć zgodni. Co nam jednak z tego, skoro przedstawiciele tudzież przedstawicielki obu płci potrafią być jakby z piekła rodem? Weźmy takie (z natury rzeczy bardziej mnie interesujące) panie. A konkretnie sferę związaną z zaspokajaniem ich konsumpcyjnych potrzeb.
Nie wiem, jak inni reprezentanci mego brzydszego podgatunku, lecz ja nie spotkałem dotąd niewiasty, która na wieść o tym, że wychodzę do sklepu, natychmiast nie dorzuciłaby mi czegoś do, zwykle krótkiej, listy zakupów. To nic, że wcześniej nie artykułowała takiej potrzeby. Ba, nawet przez chwilę o niej nie pomyślała! Nieważne. Zapłodniona sygnałem o samczym zamiarze, błyskawicznie wydaje na świat poczęty przed sekundą przedmiot swoich oczekiwań. A wraz z nim zestaw fachowych poleceń koniecznych nieszczęsnemu nabywcy do realizacji zamówienia. I one akurat mają sens. O ile bowiem zakupy w wykonaniu facetów są proste, zaś oni sami podążają w markecie jeno po znanych sobie szlakach, życzenia ich dam takie proste już nie są. Błąkają się tedy te biedne stworzenia między półkami, wypatrując prażonych orzeszków pistacjowych („tylko koniecznie dojrzałych i z taką szeroko rozdziawioną łupinką”, słonych paluszków („pamiętaj, mają być średnio wypieczone, a nie bladziutkie jak ostatnio!”), albo też kremu na rozstępy („w tej seledynowo-amarantowej tubce, ten sam, co dwa lata temu kupiłam na wczasach”). Szukają, szukają, przez co zakupowy sprint z wolna przeradza się w maraton. I jeden z drugim skołowany chłop zapomina, po kiego właściwie chciał udać się do placówki handlowej. A przede wszystkim żałuje, że nie zachował tego w sekrecie… Cóż, widać okazja rzeczywiście czyni złodzieja – czasem pieniędzy, czasem także czasu.