To tyleż powszechne, co karygodne zjawisko bardziej rzuca się w uszy niż w oczy. Najbardziej oczywiście ludziom, których mieszkania sąsiadują z dużymi placówkami handlowymi. A przy tym nie są oni głusi na cierpienia psów, które – nierzadko przez nawet kilkadziesiąt minut – nerwowo ujadają w oczekiwaniu na swoich pogrążonych w zakupach właścicieli.
– To naprawdę nie są żarty, ja już mam tego dosyć! Ci ludzie nie mają ani wyobraźni, ani sumienia – mówi nam jedna z czytelniczek, pani Jadwiga, mieszkanka budynku w samym sercu Legionowa, nieopodal miejskiego ratusza. I na dowód przywołuje przykład pewnego dojrzałego pana, który podobno niemal dzień w dzień uczęszcza do położonego po przeciwnej stronie ulicy Piłsudskiego francuskiego marketu. – Przychodzi w różnych porach, ale najczęściej przed południem. Zawsze z takim niedużym kundelkiem, którego przywiązuje nieopodal drzwi, a później zostawia i wchodzi do sklepu. Kiedy tylko zwierzak traci go z oczu, natychmiast zaczyna ujadać i właściwie nie przestaje, dopóki pan nie wyjdzie. A potrafi to trwać nawet z pół godziny, chociaż jak go parę razy obserwowałam, to wychodzi tylko z niewielką reklamówką. Nie mama pojęcia, co ten człowiek robi tam tyle czasu i dlaczego tak dręczy swojego psa! – opowiada zdenerwowana lokatorka.
Takie sytuacje zdarzają się bardzo często, nie tylko zresztą w Legionowie. Alarmowani w podobnych sprawach strażnicy miejscy z reguły rozkładają ręce i do interweniowania się nie spieszą. Bo aby weszli do akcji, tego rodzaju przypadki musiałyby podpadać pod znęcanie się nad zwierzętami, zaś taką interpretację niejeden sąd zapewne uznałby za naciąganą. No i funkcjonariusze mogliby szybko pożałować swojej służbowej „nadgorliwości”. Tym bardziej więc, jak łatwo się domyślić, nikt nie myśli o skutkach akustycznego znęcania się nad ludźmi. Tymi, którzy mieszkając w pobliżu popularnych sklepów, dzień w dzień muszą znosić szczekanie lub wycie zestresowanych zwierząt. – Wie pan, czasem nawet, jak mnie brała złość, to myślałam, żeby takiego psiaka odwiązać i wpuścić do środka, do sklepu. Niechby odnalazł właściciela i narobił mu tam wstydu! Ale czy takich ludzi coś by to nauczyło…? Nie sądzę. A pies by się pewnie jeszcze bardziej zdenerwował – zastanawia się kobieta.
Co do stanowiska sieci handlowych, wspomniane zjawisko, owszem, zdają się (acz niechętnie) dostrzegać, afery jednak z niego nie robią. W półoficjalnych rozmowach deklarując wszak gotowość do zadziałania w każdej sytuacji, gdyby zwierzęciu działa się krzywda. Ale ręce mają związane w podobny sposób jak mundurowi. Poza tym ewentualny zakaz przywiązywania psów przy sklepie mógłby sprawić, że i klient-właściciel przestałby być doń przywiązany. A to już w kapitalizmie nie uchodzi. Tylko co z ludźmi, takimi jak pani Jadwiga, którzy skazani są na wysłuchiwanie psich lamentów? Pozostaje im albo je ignorować, albo do nich przywyknąć. Mało któremu człowiekowi chce się przecież handryczyć w beztroskim psiarzem oraz wymiarem sprawiedliwości, na zgłoszenia ze strony samych mopsów czy sznaucerów też raczej trudno liczyć. A jeśli już, to najwyżej w wigilijny wieczór… Dla ludzi, którzy ujadania czworonożnych „klientów” pobliskich sklepów mają powyżej uszu, to raczej wątła nadzieja. Cóż, widać nie tylko psom zdarza się wieść pieskie życie.