Przez pandemię (i nie tylko) uczestnicy finałowego koncertu legionowskiego Festiwalu Młodych Talentów troszkę się na swoje kulminacyjne występy naczekali. Z ich perspektywy nie był to jednak czas stracony, bo po pierwsze, mogli lepiej się do nich przygotować, po drugie zaś nauczyli się też trochę cierpliwości. A ona również często odgrywa w scenicznym fachu wielką rolę.
„Kochani, przez te 11 lat nie opuściłam ani jednego koncertu galowego. Dziś jest ten pierwszy raz. Covid, którego skutecznie unikałam, gdy szalał na świecie, dopadł mnie teraz, gdy odwołano pandemię, i uniemożliwił mi uczestniczenie w koncercie galowym. Życzę wam, wraz z Grażyną Wesołowską, Iloną Kucińską i Markiem Pawłowiczem, wspaniałej zabawy i samych super wrażeń. Myślami będę z wami” – tymi, zawartymi w odczytanym publiczności liście, słowami przywitała się z wykonawcami galowego koncertu tegorocznego Festiwalu Młodych Talentów Małgorzata Luzak, pomysłodawczyni i główna organizatorka imprezy. Nie tylko myślami, lecz także ciałem był za to z nimi prezydent Legionowa. Od lat przysłuchując się finałom, po męsku zagrzał młodzież do scenicznego boju. – Co nas nie zabije, to nas wzmocni. To jest wielka wartość, że walczycie z różnymi swoimi uprzedzeniami i głupotą otaczającego was świata. Na pewno wszystko będzie cudownie, wspaniale, fantastycznie i wszystko wam się uda. Ale pod jednym warunkiem: że uwierzycie w siebie – zachęcał Roman Smogorzewski.
Większość uczestników piątkowego finału owej wiary posiada pod dostatkiem. Bez względu na to, w jaki sposób postanowili spełniać się na scenie. – Jak zwykle najwięcej mamy talentów wokalnych, ale naprawdę są rewelacyjne. To są dzieci, które mają pasję, które mają siłę i które mają odwagę wyjść na scenę. To są bardzo zaangażowane dzieciaki, które pokazują na niej wszystko, co w nich najlepsze – mówi współorganizująca festiwal Grażyna Wesołowska, nauczycielka z Liceum Ogólnokształcącego nr 2 w Legionowie. – No i chce im się robić w życiu coś więcej, niż tylko siedzieć przed komputerem i ewentualnie odrabiać lekcje. Naprawdę można powiedzieć, że tym dzieciom się chce. I to jest super! – dodaje przygotowująca je do występów Ilona Kucińska-Boberek, instruktorka teatralna.
Pod względem liczebności tegoroczną edycję legionowskiego „talent show” zdominowali debiutanci. Wystąpili też w nim oczywiście festiwalowi rutyniarze. Wszyscy razem na początek zaserwowali publiczności słynny przebój „We are the world”. Blisko 40 lat wcześniej amerykańskie gwiazdy muzyki śpiewały go na rzecz głodującej Afryki. Teraz legionowska młodzież zrobiła to dla walczącej Ukrainy. – Dla niektórych wykonawców to być może jest zabawa, ale widać w nich pasję, która powoduje, że część z nich na pewno chciałaby kiedyś na jakiejś wielkiej scenie wystąpić. Widać, że wielu z nich ma takie marzenia. Miejmy nadzieję, że się kiedyś spełnią, ale wiadomo, że nie jest to łatwa droga. Niemniej jednak talentu im nie brakuje. Zresztą tu nie chodzi nawet o sam talent, ale też i o to, że oni się cały czas rozwijają. Z każdym występem, z każdym rokiem, kiedy u nas występują, widać kolosalny postęp – podkreśla Grażyna Wesołowska.
Wypada tylko żałować, że w tym roku dwa finałowe koncerty wyjątkowo nie odbywały się przy zapełnionej do ostatniego miejsca widowni. Po części, jak sądzą organizatorzy, z powodu przyzwyczajenia ludzi do pandemicznych ograniczeń, po części zaś to efekt przełożenia finału – ze zwyczajowego listopada na czerwiec. Dla młodych artystów ważny był natomiast fakt, że podziwiali ich najbliżsi, wielu rówieśników, a także utalentowani muzycznie seniorzy. Ci, z którymi razem występują w przedstawieniach z cyklu „Legionowo łączy pokolenia”. – Przyszli i bardzo życzliwie oglądają. A same te koncerty są niesamowitym wydarzeniem, tak dla publiczności, jak i dla biorących w nich udział artystów. Oni naprawdę zawsze się w garderobie integrowali i wspierali przed wyjściem na scenę, bo ci młodzi się chyba bardziej denerwują niż starsi. Ja zawsze byłam pod wrażeniem tych koncertów – przyznaje Ilona Kucińska-Boberek.
Skoro już mowa o tremie, najlepiej przezwyciężać ją kolejnymi występami. Mniejsza o to, czy okażą się one wstępem do wielkiej kariery, czy pozostaną jedynie piękną przygodą. – Najczęściej będzie tak, że ci ludzie zawodowo nie pójdą w stronę sceny. Natomiast zawsze powtarzam i jestem wielkim orędownikiem takich zajęć dla młodzieży, no i w ogóle dla wszystkich, dlatego, że to jest coś, co bardzo otwiera człowieka; co uczy radzenia sobie ze stresem. A to jest podstawowa umiejętność, której niestety w szkole się nie uczymy. Więc tego typu zajęcia, tego typu spotkania uczą i utrwalają w nas dobre nawyki, uczą swobodnego zachowania. A to naprawdę wszędzie się przyda – uważa pani Ilona. Choćby w „zwykłej” pracy, na występach przed… podwładnymi lub szefem. Główna różnica jest taka, że od nich rzadziej w zamian otrzymuje się oklaski.