Niejeden już raz donosiliśmy o zamachach dokonywanych przez rozmaite rządy na spółdzielczy solidaryzm. Od paru dekad kłuje on w oczy – nad wyraz w tej jednej kwestii zgodnych – polityków od lewa do prawa. Nic dziwnego, że z biegiem lat, przy pomocy nowych aktów prawnych, zdołali oni mocno namieszać w działalności krajowych mieszkaniówek. Czego efekty da się dostrzec również w Legionowie.
Wymieniając skutki wtykania przez polityków kija w szprychy spółdzielczości, prezes legionowskiej SMLW przytacza bodaj najbardziej wymowny przykład. – Mieszkańcy jednej z nieruchomości mówią na przykład tak: „Nie remontujecie naszego budynku, przez co wejście do niego jest brzydkie”. Zapominają jednak, że ich budynek ma na minusie funduszu remontowego ponad 230 tysięcy złotych. „Jak to, przecież ja co miesiąc płacę!”. No jasne, tylko że wcześniej w tym bloku zostały wykonane zaawansowane prace remontowe: wymiana instalacji, docieplenia, naprawy dachów. I one wygenerowały ogromne koszty – mówi Szymon Rosiak. Dawniej nie byłby to dla zarządu SMLW problem. Lecz teraz, w całkiem innych realiach formalno-prawnych, solidaryzm spółdzielczy z konieczności jest w odwrocie. – Nieprofesjonalne podejście parlamentu spowodowało, że musimy rozliczać każdy budynek tak, jak gdyby on był odrębną nieruchomością. To jest idiotyzm. Odkąd powstały w Polsce spółdzielnie, to zasada solidaryzmu była zasadą podstawową. I ustawa z października 1920 roku dokładnie to określała. Ustawa z 1961 roku również. No a teraz mamy mieć ponad 150 takich niby wspólnot. Nie możemy pieniędzy z jednego budynku, który ma nadwyżkę, przelać na drugi. A przecież to powinno być tak: dzisiaj robimy ten remont, więc przekładamy pieniądze i robimy tu, w tym budynku, a jego mieszkańcy oddadzą to później na inne.
Parlamentarzystom, z im tylko znanych powodów (wśród których często, jak powtarzają spółdzielczy działacze, pojawia się sympatia do branży deweloperskiej), taka formuła jednak przeszkadzała. Co do konkretów, na jednym z posiedzeń zajmującej się tą sprawą komisji sejmowej tłumaczono przykładowo, że chodzi ponoć o remontowe preferencje szefów mieszkaniówek. Według części posłów rzekomo dotyczą one zazwyczaj budynków zamieszkiwanych przez pracowników danej spółdzielni oraz członków jej rady nadzorczej. Szymon Rosiak mówi krótko: takie sugestie są bez sensu. – To jest tak kontrolowane przez wszystkich, że ja w ogóle nie widzę takiej możliwości. No ale musimy tę całą sytuację jakoś opanować.
Na koniec warto wspomnieć, że konieczność rozliczania każdego budynku z osobna rzutuje nie tylko na zakres prowadzonych w nim remontów czy modernizacji. Dodatkowa, a przy tym całkiem spółdzielniom zbędna buchalteria przysporzyła też jej pracownikom nowych obowiązków. – My, robiąc analizę i sprawozdanie finansowe, generalnego rozliczenia kosztów dokonywaliśmy wcześniej na całą spółdzielnię, a później dzieliliśmy to na poszczególne osiedla, żeby mieć jakiś ogólny pogląd. Natomiast w tej chwili robimy to na sto pięćdziesiąt kilka budynków plus czternaście wspólnot, którymi administrujemy. Więc siedzą dwie osoby i dłubią w tych słupeczkach, aby zgadzał się każdy grosik, żeby nie było żadnej pomyłki i żeby to było porządnie – narzeka prezes Spółdzielni Mieszkaniowej Lokatorsko-Własnościowej.
Mądrzy ludzie wiedzą, że jeśli coś działa i jest dobre, to nie ma sensu tego zmieniać. Rodzimi politycy o tej praktycznej zasadzie najwyraźniej jednak nigdy nie słyszeli.