Obecnie już mało kto o tym wie, a i niewielu mieszkańców pamięta, lecz uchodząc za sypialnię stolicy, Legionowo nadzwyczaj było w tej swojej alkowie robotne. Na czym często korzystali obywatele spragnieni dóbr, których w ułomnym gospodarczo kraju permanentnie brakowało. Dóbr, które – na przekór masie problemów – dostarczali im prywaciarze.
Owej amnezji trudno się, rzecz jasna, dziwić, gdyż chodzi o czasy zamierzchłe, czyli mniej więcej „środkowy” PRL. W sferze gospodarczej taki z wiecznymi brakami, pustymi półkami i towarami bardzo wątpliwej jakości. W tej to właśnie epoce, reagując na zakodowaną w socjalizmie impotencję tzw. zakładów uspołecznionych, jak kraj długi i szeroki uaktywnili się prywatni przedsiębiorcy pragnący zaspokoić potrzeby rodaków na własną rękę. Otóż w grodzie L., co jasno wynika z anonsowanej już przez nas książki „Legionowscy prywaciarze”, najwięcej określanych tym mianem ludzi interesu rzuciło się do szycia gaci, biustonoszy tudzież wszelkich akcesoriów nie bez przyczyny zwanych bielizną.
I tu, poza szalenie wtedy trudnym zdobyciem surowca do produkcji (zwykle stanowiły go, kupowane często „na lewo”, odrzuty z przedsiębiorstw państwowych), właściwie wszystko było proste. Bo majtki, jakie są, każdy widzi. Gorzej bywało z obuwiem. Kiedy więc, jak zdradził przy okazji premiery swej książki pan Aleksander, modne stały wśród zachodnich pań szpilki, chcąc je nad Wisłą kopiować, trzeba było najpierw poznać ich sekrety. Wedle autora miejscy spece od prywaty pierwsze tego rodzaju egzemplarze damskiego obuwia kupowali na słynnym „Różyku”, czyli warszawskim bazarze Różyckiego. Następnie – element po elemencie – rozbierali je na części, które później starali się w swoich fabryczkach odtworzyć. No i finalnie złożyć w jedną, zgrabną niczym łydki ich klientek całość. Iść im to musiało chyba całkiem dobrze, bo w ich wyrobach chadzać zaczęły tysiące modnych Polek, Legionowo zaś uchodziło za jedno z krajowych zagłębi szewskich. Do czasu. Przyszedł kapitalizm i chęć do produkowania jakoś mieszkańcom przeszła.