W trzecim sprawdzianie podczas swego kolejnego sezonu w II lidze koszykarze Legionu Legionowo przetestowali u siebie formę warszawskiego teamu Isetia WMSS. I chociaż rywal, okupujący przed spotkaniem szóste miejsce w tabeli, okazał się bardzo wymagający, ten trudny egzamin gospodarze zdali. Losy zwycięstwa ważyły się jednak aż do ostatnich sekund meczu.
Sobotni (15 października) mecz Legion zaczął bardzo dobrze, już w pierwszej minucie zdobywając cztery punkty, Goście nie zamierzali być jednak w tyle, więc od początku zrobiło się na parkiecie ciekawie. Gra była dynamiczna, a gospodarze imponowali skutecznością w ataku, bezbłędnie wykorzystując okazje do zdobycia punktów. W nieskończoność trwać to jednak, rzecz jasna, nie mogło i wkrótce coś się w ekipie miejscowych zacięło. Tymczasem Isetia robiła swoje, celnie rzucając także za trzy punkty. Więc kiedy w 5 minucie wyszła na prowadzenie 13:12, trener Antonio Daykola od razu poprosił o czas. Tuż po nim warszawiacy wprawdzie powiększyli prowadzenie, lecz legionowianie trafili z kolei pierwszą tego dnia „trójkę”. Dzięki temu wynik znów był stykowy. O ile Legion stawiał na szybkie dostanie się pod kosz rywala, ten starał się rzucać z dystansu, a gdy mu to nie szło, często – zbyt często, zbierał odbite od tablicy piłki. W połączeniu z dobrą skutecznością sprawiło to, że po inauguracyjnej kwarcie twardo grający przyjezdni wygrywali 27:24.
Po powrocie obu drużyn na parkiet obraz meczu zasadniczo się nie zmienił. Legion wciąż wściekle atakował, jednak jego graczom brakowało celności, zdarzały im się też głupie straty. I kiedy tuż przed połową drugiej kwarty Isetia wyszła na 35:27, trener Daykola znów postanowił dać swoim chłopakom kilka wskazówek. Niedługo później Michał Wojtyński zdobył pięć „oczek”z rzędu, poprawił Rafał Pstrokoński i Legion przegrywał już tylko 36:37. Ale wyrównać nie zdołał, bo goście ponownie trafili za trzy punkty. Stawało się jasne, że aby opuścili oni Legionowo z niczym, gospodarze muszą wrzucić wyższy bieg, na granicy swoich maksymalnych możliwości. I robili, co mogli, lecz brakowało im zarówno trochę szczęścia, jak i skuteczności. Choć półtorej minuty przed końcem drugiej kwarty wyrównali na 40:40, dwie akcje później ponownie tracili do Isetii pięć punktów, nie trafili też kolejnych dwóch rzutów osobistych. Wszystko to sprawiło, że na półmetku spotkania – po „trójce” Przemysława Lewandowskiego – Legion nadal miał do rywala, tym razem pięciopunktową, stratę – 43:48.
W trzeciej kwarcie punktowanie zaczęli koszykarze Legionu i po kilkudziesięciu sekundach złapali kontakt z rywalem. A gdyby nie chybiony osobisty, byłby remis. Zamiast niego Isetia znów odskoczyła na cztery „oczka”. Miejscowi ze wszystkich sił starali się jednak wyrównać i kilka razy byli tego bardzo blisko. Kłopot w tym, że w tej fazie gry obu ekipom mocno szwankowały celowniki. Dopiero gdy po sześciu minutach zrobiło już tylko 53:52 dla Isetii, jej trener postanowił skomplikować gospodarzom pogoń. Niestety z powodzeniem. Kiedy ci zmarnowali kolejną okazję, warszawiacy trafili i znów trzeba było gonić. Co przy tak wyrównanym pojedynku było i proste, i trudne zarazem, Minutę przed końcem trzeciej kwarty Legion dopiął swego i zrobiło się po 57. A chwilę później prowadził dwoma punktami, by po świetnym finiszu zejść na przerwę z prowadzeniem 61:57.
Dla zgromadzonych w IŁ Capital Arenie kibiców było oczywiste, że przyjezdni łatwo nie złożą broni. Lecz teraz to oni znajdowali się „na musiku”. Rzucając po przerwie za trzy, szybko te przypuszczenia potwierdzili. A po kolejnej „trójce” Isetia znalazła się na czele (63:61). Wtedy na parkiet powrócili kapitan Legionu Przemysław Lewandowski oraz Mikołaj Motel, aby uniemożliwić gościom następny „odjazd”. Zwłaszcza że wkrótce ich przewaga wzrosła do czterech punktów. Choć to była już końcówka meczu, tempo gry jeszcze wzrosło, bo żadna z drużyn nie zamierzała odpuścić. Około pięć minut przed ostatnim gwizdkiem, przy stanie 64:65, Antonio Daykola poprosił o przerwę, instruując chłopaków, jak mają rozegrać ostatnie fragmenty rywalizacji. Nieco później, po dwóch osobistych Motela, Legion objął prowadzenie 66:65, które za moment (i na moment…) jednak stracił. Wtedy gościom zaczęły trząść się ręce, gospodarze zaś rzucili się do powiększania przewagi. Byli blisko, ale dwie i pół minuty przed końcem Isetia niestety „przypomniała” sobie o rzutach za trzy punkty. Gdy zrobiło się 70:72, trener Daykola od razu wziął przerwę. Tuż po niej Legion nie zdołał skończyć akcji, goście natomiast trafili dwa osobiste. Zrobiło się bardzo nerwowo i tak już pozostało. Na 20 sekund przed końcem, przy stanie po 78, piłkę mieli goście, lecz nie wykorzystali okazji. Publiczność czekała więc dodatkowa dawka emocji – 5 minut gry „gratis”.
W ekscytującej do granic możliwości dogrywce, przy żywiołowym dopingu fanów koszykówki, lepsi, a zarazem odporniejsi psychicznie, okazali się gospodarze. Grając w końcówce bez swego kapitana, 19 sekund przed końcem Legion przegrywał 86:88 i miał do rozegrania ostatnią akcję. Tuż przed nią Antonio Daykola szczegółowo ją zawodnikom nakreślił, oni zaś ten plan zrealizowali. A ponieważ Isetia nic już nie trafiła, rzutem na taśmę Legion zwyciężył 89:88. Cała hala oszalała z radości!
Nie krył jej też, co zrozumiałe, trener Legionu. – Zespół Isetii zgromadził naprawdę fajny skład, ma szeroką kadrę i wiedziałem, że to będzie dla nas bardzo ciężki mecz. Ale nastawiłem chłopaków, że to ma być mecz zwycięski. Ta hala to ma być nasza twierdza, nasz dom i chcielibyśmy tutaj odnosić tylko same zwycięstwa – powiedział Antonio Daykola. – Rzut Daniela Solanikowa za trzy punkty tak naprawdę podłamał przeciwnika i choć miał on jeszcze 11 sekund, nie wziął time-outu. Rywale zagrali akcję, która im się nie powiodła. W końcówce, kiedy jest tak wyrównany mecz, decydują niuanse, a tutaj zadecydował fakt, że udało nam się dobrze wybronić, właściwie odczytać zamiary przeciwnika.
Legion Legionowo – Isetia WMSS 89:88 (24:27, 19:21, 18:9, 17:21, 11:10)
Punkty dla Legionu zdobywali: Lewandowski i Pstrokoński – po 21, D. Benigni i Wojtyński – po 18, Solanikow – 6, Słoniewski – 3, Łapiński – 2.