Jeżeli ktoś myśli, że prostytucja, przemyt wódy, szlugów i handel dragami to zjawiska dla kraju wstydliwe, jest w błędzie. Oto bowiem swego czasu balsamiści Mumii Europejskiej zalecili jej członkom, aby do Produktu Krajowego Brutto wliczali też dane o powyższych, jakże intratnych gałęziach biznesu. Dzięki temu posunięciu szara strefa miała wyjść spod czerwonej latarni, a opuszczając czarny rynek, założyć rządzącym różowe okulary. Krótko pisząc: im więcej kontrabandy, lekkich obyczajów i ciężkich narkotyków, tym lepiej. Zwłaszcza dla finansów. Co do naszej prawej ojczyzny, przebąkiwano, że wzmocniony patologiami PKB drgnie ledwie o jeden punkcik procentowy. Słabiutko. Grzechem jednak byłoby na starcie składać broń przed takimi potęgami, jak Niemcy (400 tys. aktywnych cór Koryntu) czy otulona trawiastym obłoczkiem Holandia. Zaistniała więc paląca potrzeba prezentacji liczb, które dotąd w statystykach, owszem, istniały, lecz tylko w kryminalnych.
Sęk w tym, że czas mijał, a nad Wisłą się nimi nie chwalono. Może zawalili panowie od fiskusa? Haruje ich tam wszak garstka, a to głównie oni, z racji przyrodzonego ekwipunku, mogli być rzuceni na trudny front walki o analizę burdelowych przepływów finansowych. Nawet dyskretny z natury personel tych firm, gdy umiejętnie weźmie się go w obroty, o obrotach wykrzyczy wszystko! Lecz zza biurka zaspokoić ciekawość trudniej. Heroiny ze skarbówki też się chyba nie spisały. A wystarczyłoby im ruszyć z gliniarzami i celnikami w teren, trzymając upierścienione dłonie na przemytniczym i narkotykowym pulsie kraju. Uzbrojone, ma się rozumieć, w kalkulator. Ostatni zaś krok powinni wówczas zrobić nasi politycy, owe trzy filary przestępczego dostatku w trymiga legalizując. Wszak dzięki swym wybrańcom naród i tak już dawno pojął, że za odurzanie się władzą i przemycanie lewych ustaw nikt w ich branży nie karze. A za dawanie ciała często nagradza.