Zwykły katar trwa siedem dni. Ten zaś ma się ciągnąć przez bity miesiąc! I teraz, podczas lżonych przez kobiety z tej planety mistrzostw świata w gałę, chłopy zaczęli via telewizor sprawdzać, co w murawie piszczy. I nie skończą, póki cały ten Katar nie minie. Formalnie nic się dla pań nie zmieni: mąż pozostanie mężem, konkubent konkubentem, a kochanek… powiedzmy, że zawiesi sprzęt na kołku. W praktyce zaś miliony samców znikną z rodzinnego życia i współżycia. Na nic zdadzą się perswazje godzące w sens ganiania za piłką przez gromadę facetów w krótkich gaciach, nie pomoże też zadek uzbrojony nawet w najcieńsze stringi. Przeciwnie, jeśli mur przed ekranem spragniona (futbo)love dama ustawi w złym momencie, to choćby kusiła zmysłową czerwienią, owszem, zaliczy, lecz co najwyżej czerwoną kartkę. Bo może się wszak zdarzyć, że akurat wtedy będzie sytuacja! Fakt, niby istnieje coś takiego jak replay, lecz nie po to mężczyzna zarywa dnie i noce, by liczyć na łaskę i niełaskę reżysera transmisji. Krótko pisząc, drogie panie, w meczu Mundial kontra Dawne Życie raczej prędzej niż później zostaniecie sfaulowane i zepchnięte na aut.
Tu nie ma żartów. Piłka nożna dawno przestała być zabawą. Stała się biznesem, w którym brak miejsca dla klubowych wychowanków czy nawet niesztukowanych naciąganymi „rodakami” reprezentacji. Na oczach kibiców z boisk wylecieli wycięci do nogi ich grający z pasji ziomale, zastąpieni przez transferowanych, wynajętych do strzelania kilerów bez serc. Fani mają też w nosie fakt, że samym widokiem trawy i pasących się na niej krezusów żołądka nie napełnią. Płaczą i – kopani po kieszeni – płacą, choć stare zostały tylko nazwy klubowych teamów, a i to nie zawsze. Ale kadrze narodowej, naszym Orłom, wybacza się wszystko, również pazerne szpony. W nadziei, że znów, za Czesława, czeka je sława. Póki co, ich kac po Meksyku jest mniejszy, niż po karnym w postaci obaleniu litra tequili. Jednak do triumfalnego odtańczenia argentyńskiego tanga jeszcze daleko.